Freediving (nurkowanie na zatrzymanym oddechu) był mi zupełnie obcy. Kultowy film „Wielki Błękit” i rekordy głębokości? Mistyczna więź człowieka z oceanem? Nie moja bajka. Przecież ci ludzie schodzący pod wodę na jednym oddechu to muszą być jacyś mutanci!
Spis treści:
Impuls
Przypadkiem trafiam na wywiad z Agatą Bogusz, najsłynniejszą polską freediverką, która mówi o tym, że po ośmiotygodniowym kursie każdy jest w stanie bez płetw przepłynąć pod wodą 50 metrów. Każdy? Czyli ja też? Idę na basen sprawdzić ile mi brakuje do ideału.
Zaczynam od rozgrzewki: basen kraulem, powrót grzbietem, żabka, znów kraul. Trzy głębokie oddechy i rzucam się pod wodę. Po chwili czuję jakby płuca miały zaraz eksplodować. Przepłynęłam… zaledwie 15 metrów. Każdy może zostać freediverem? Kiepski żart.
Decyzja
Kilka tygodni później nad jeziorem Maróz zostaję zaawansowanym nurkiem PADI. Ściągając sprzęt myślę sobie, że fajnie byłoby czasem popływać bez niego. Poza tym boję się sytuacji, gdy chcąc pod wodą zrobić wdech odkryję, że powietrza w butli już nie ma. Dobrze jest w takiej chwili umieć sobie poradzić. Tylko od czego zacząć? Gdzie się zapisać?
Gdy zwierzam się z tych myśli szkolącemu nas Pawłowi Roguskiemu ten odpowiada, że w Centrum Nurkowym „Pijawka” to właśnie on jest instruktorem, który takie kursy prowadzi. Pancernik – bezdechowcem? To rzadki przypadek, bo mam wrażenie, że dla nurków scuba, freediverzy to takie nieszkodliwe dziwaki. Ubodzy krewni, których się toleruje, o ile nie przeszkadzają. A tu proszę, mój własny instruktor może dalej mnie poprowadzić!
Mówi też, że nie muszę się martwić swymi marnymi osiągnięciami, bo freediving uczy, jak korzystać z możliwości naszego ciała.
– Czy wiesz, że śledziona jest doskonałym magazynem natlenionej krwi? Tylko trzeba wiedzieć, jak zmusić ją do pracy.
Decyzję podejmuję właściwie od razu. Na zrobienie kursu potrzeba osiem tygodni zajęć na basenie. Zima to doskonały czas by zacząć. Mniej pokus wyjazdów więc nie opuszczę zajęć.
Freediving – początek
Na spotkaniu organizacyjnym czuję się niepewnie. Poza mną trzech wysportowanych facetów. Jak ja za nimi nadążę? Nie muszę. Freediving to nie wyścigi. Tu liczy się spokój i siła umysłu. Pomaga też odpowiedni sprzęt: opływowa maska (lecz na początek wystarczy zwykła nurkowa) i długie płetwy dające kopa pod wodą, ale na razie mogą być zwykłe kaloszowe.
Zresztą zdaniem instruktora na razie najważniejsza jest praca nad techniką. Superpłetwy są przydatne, lecz nie niezbędne. I jeszcze taki drobiazg: mamy się nie objadać przed zajęciami. Bo jak żołądek jest pełen to płuca nie mają miejsca na porządny wdech i wtedy nie da się polatać.
Nie żreć by latać? Nigdy o tym w ten sposób nie myślałam, ale to ma sens. Wieczorem idę na basen by w praktyce sprawdzić co zdziałam spokojem. Przepływam… 25 metrów!
Pierwsze zajęcia
Woda na basenie w Pałacu Kultury w Warszawie jest rześka. Tymczasem my mamy płynąć powoli, oddychać nieśpiesznie. Za każdym razem po wypłynięciu na powierzchnię czuję falę gorąca, po czym znowu marznę, a tymczasem instruktor pociesza nas, że to bardzo dobrze.
– Im chłodniej tym mniej krwi marnuje się na obsługę kończyn, za to dotleniana jest głowa i tułów, więc dalej możecie popłynąć. – mówi.
Może i możemy, ale na następne zajęcia dokupuję żyletkę z kapturem.
Tymczasem doskonalimy kolejne ćwiczenie: przepłynąć piętnaście metrów, trzy oddechy, znowu piętnaście, trzy oddechy… Za kolejnym nawrotem nie wytrzymuję i kantuję.
Oddycham cztery razy. Tyle, że na tym kursie oszukuję tylko siebie. Tu nie ma ocen więc trzeba dać z siebie wszystko, boś sam sobie sędzią. Znowu piętnaście metrów pod wodą, dwa oddechy, nawrót, dwa oddechy, nawrót, jeden oddech…
Czuję jak powoli zaczyna mi to jakoś wychodzić, ale mam wrażenie, że jeśli za chwilę porządnie nie odpocznę to eksploduję. Tymczasem klęczący na głębokości pięciu metrów Waldek powolutku przesuwa palce po kafelkach, zupełnie niewrażliwy na to, że nie ma na plecach żadnej butli.
– Wiesz, on ćwiczy w ciśnieniu, więc robi to na kompletnym wydechu. – mówi mi pływająca obok Jola.
Na WYDECHU?! Z wrażenia pewnie by mnie zatkało, gdyby nie to, że muszę pooddychać po kolejnym podwodnym rajdzie. Zaledwie dwudziestu pięciu metrach. Przy Waldku jestem przedszkolakiem.
Praca domowa
Podstawowa zasada freediverów brzmi: nigdy nie nurkuj bez asekuracji. Samba (niekontrolowane drgawki) czy też blackout (omdlenie pod wodą) mogą dopaść każdego i to bez ostrzeżenia. Zatem choć na początku mi to raczej nie grozi, należy jednak podejść do ratownika i uprzedzić go, że zamierzam pływać pod wodą, więc niech ma mnie na oku.
– Jakbym zawisła bez ruchu to trzeba mnie wyjąć i dmuchając na twarz. Bo ja nie będę mieć wody w płucach, tylko przestanę oddychać i zasnę.
W jego oczach widzę coś w stylu „rety, kobieto, czemu to na mnie trafiło”, ale pyta tylko, czy długo zamierzam być pod tą wodą? Cóż, dopiero zaczynam, 25 metrów to maksimum.
Tyle, że ciężko mi się zrelaksować pod jego czujnym spojrzeniem. A do tego mam wrażenie spędzania większości czasu przy ścianie basenu i oddychaniu!
– Ale czemu ty po wodą stajesz? Płyń żeż do przodu! – następnego dnia instruuje mnie mąż zabrany jako mój body guard.
Płynę, ale powoli. Zabawne, ale faktycznie we freedivingu im jesteś spokojniejszy, tym dalej popłyniesz. Za czwartym podejściem udaje mi się zrobić pod wodą nawrót i… przepływam 30 metrów! Mam pierwszy życiowy rekord!
Ćwiczenie czyni mistrza
W filmie teraz pojawiłyby się kartki spadające z kalendarza przeplatane ujęciami kolejnych zajęć na basenie. Już nie stresują mnie ratownicy (przyzwyczaili się, może nawet między sobą robią zakłady, jak daleko dziś popłynę), a gdy zaczynam ćwiczyć na basenie, wcześniej czy później pływający obok panowie nie wytrzymują i też rzucają się do bicia swych rekordów.
Dopiero teraz doceniam ile daje mi nauka dobrej techniki. Bez niej przepłynięcie 25 metrów faktycznie jest wyczynem. W garażu znajduję starą dętkę od roweru i robię sobie necka – gustowny balast na szyję. Mąż patrzy podejrzliwie:
– Kochanie, ale może ci kupię, co będziesz dziadować?
Problem w tym, że waga necka jest tak indywidualna, że nikt tego nie produkuje. Pozostaje rękodzieło. Jedyny ukłon w stronę mody to wykończenie żółtą taśmą izolacyjną, by pasował mi do maski. Ćwiczenie oddechu weszło mi w nawyk. Bywa, że oglądając film zaczynam od wdechu na cztery, licząc powoli do ośmiu przy wydechu, by nim główny bohater rozwiąże kryminalną zagadkę dojść do wdechu na osiem, wydechu na szesnaście.
Freediverzy to nie mutanci. Moment gdy kończy się powietrze wcale nie jest miły, ale wiem, że wytrzymam, kolejne ćwiczenia pomagają mi w lepszej komunikacji z własnym ciałem i rozumieniu jego sygnałów. Uczę się, że uczucie braku powietrza nie oznacza, że nie go naprawdę nie mam. Na rezerwie można zaskakująco daleko dojechać.
Odkrywam też przy okazji, że freediving to świetny sposób na poprawę figury. Od lat nie mogłam się rozstać z kilkoma kilogramami, teraz straciłam je prawie bezboleśnie. Bo najpierw przed wyjściem na basen przez parę godzin wcześniej nie jem (mam wszak motywację by polatać!), a po powrocie jestem tak zmęczona, że obiad wcale nie jest kuszącą propozycją.
Wkrótce też pokonuję psychiczną barierę przed drugim nawrotem. Na kolejnych zajęciach pożyczam porządne płetwy i… okazuje się, że z nimi latam pod wodą jak odrzutowiec! Przepływam z miejsca 60 metrów! Na kolejnych treningach woda przestaje być przeciwnikiem, z którym się zmagam. Staje się przyjacielem.
50 metrów? No problem!
Tak po prostu. Odbić się od ściany, powoli szybować, rozgarnąć wodę, wejść w ślizg i znowu szybować… Niezwykłe uczucie bycia tu i teraz. Chwila absolutu. Nasz instruktor przepływa 25-metrowy basen na czterech ruchach żabką, my potrzebujemy na to jednego odepchnięcia więcej.
Ale i tak dokonaliśmy niemożliwego. W połowie kursu każdy z nas robi 50 metrów na jednym oddechu! Paweł patrzy na nas z dumą:
– Polecieliście! Tak jak mówiłem!
Na kolejnych treningach ustanawiam kolejne wyzwanie: 60 metrów bez płetw! Dla kogoś, kto kilka tygodni temu ledwie był w stanie przepłynąć 25 metrów to naprawdę wielki sukces. Czuję jakbym mogła góry przenosić. Czyż życie nie jest piękne?
Przeczytaj o tym, jakie jeszcze nowe rzeczy zaczęłam robić po czterdziestce!
Zdjęcia w tym wpisie zrobił Krzysiek Kobus / TravelPhoto.pl
(c) AfrykAnka.pl
Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!