Podczas trzech miesięcy wstawałam o wschodzie. Czasem bajkowo pięknym!

Praca na katamaranie cz 1. Jak trafiłam na pokład.

Początek przygody

Praca na katamaranie – historia przygody u brzegów Madagaskaru w 2000 r. Właśnie rzuciłam pracę w korporacji, by spróbować sił jako dziennikarka i fotografka. Uczyłam się zawodu na własnych (a czasem cudzych) błędach i nie miałam pojęcia, co los dla mnie szykuje.

To był przypadek. Dziewczyna z którą osiem lat wcześniej poznawałam smak przygody na pustyni Kara Kum zadzwoniła, że jest praca do wzięcia. – Na Madagaskarze, szukają na katamaran hostessy z francuskim i angielskim, wiesz czartery dla ludzi, którzy chcą przeżyć coś nowego – opowiadała mi Ewa pokazując foldery katamaranu Bahia 46 skąd wróciła, a na którym miałam spędzić kolejne trzy miesiące. Jeżeli oczywiści się zgodzę, a SunReef Travel (mój przyszły pracodawca) mnie zaakceptuje. Prawdę mówiąc z początku węszyłam podstęp. Może chodzi o szmuglowanie narkotyków? Albo handel żywym towarem?

Sprawdziłam – naprawdę szukali tylko hostessy, koniecznie z francuskim, jako że na wyspie to język powszechnie używany, zaś większość turystów pochodzi właśnie z Francji. W dzieciństwie nasłuchałam się opowieści mego taty – kapitana, który przez lata pływał na statkach rybackich. Postanowiłam zaryzykować. W końcu chodziło tylko o trzy miesiące.

Na trzy miesiące katamaran stał się moim domem.

Na trzy miesiące katamaran stał się moim domem.

Na początku czerwca wylądowałam na lotnisku w Morondawie. Czekała na mnie Nicole, Malgaszka prowadząca oddział firmy na miejscu. – Będziesz pływać razem z Bernardem, on jest u nas skiperem od niedawna, ale zna się na swojej pracy, bo pływa na tych wodach od lat. Ty masz sprzątać kabiny, dbać by goście się czuli dobrze na łodzi, no i gotować.

Praca na katamaranie

Czarter zaczyna się pojutrze – szybko wprowadziła mnie w nowe obowiązki. Zaraz, zaraz – gotować?! Przecież uprzedzałam że o gotowaniu mam marne pojęcie, mogę się wiele nauczyć, ale przecież nie zastąpię prawdziwego kucharza! Nicole widząc moje przerażenie uspokoiła mnie, że na łodzi będzie kucharz, ale dopiero za miesiąc, zatem na razie mamy sobie z Bernardem radzić sami. Dojechałyśmy do kei i wreszcie mogłam na własne oczy przekonać się jak wygląda mój przyszły dom. Na katamaranie czekały cztery kabiny z łazienkami i dwie klitki w dziobach łodzi. Tam mieliśmy mieszkać, gdy wszystkie kabiny będą zajęte przez klientów.

Moja kajuta na dziobie - posprzątana specjalnie do zdjęcia!

Moja kajuta na dziobie – posprzątana specjalnie do zdjęcia!

Na razie jednak dostałam kabinę i przechodziłam błyskawiczne przeszkolenie w zakresie wyposażenia łodzi. W maleńkiej, acz bardzo pomysłowo rozwiązanej kuchni było wszystko co potrzebne do sprawnego przygotowania posiłku.

Z listą sprzętu i żywności w dłoni obchodziłam po kolei wszystkie zakamarki, ucząc się gdzie przechowujemy warzywa, talerze, pościel i dziesiątki innych rzeczy, które okażą się niezbędne w czasie rejsu.

Praca na katamaranie to prozaiczne obowiązki: gdy coś się stłukło - trzeba było to zapisać, by uzupełnić zapas na lądzie.

Praca na katamaranie to prozaiczne obowiązki: gdy coś się stłukło – trzeba było to zapisać, by uzupełnić zapas na lądzie.

Do moich obowiązków należało między innymi kontrolowanie by nigdy niczego nie zabrakło, dlatego też w czasie podróży skrupulatnie odnotowywałam wszelkie ubytki i straty. Zwłaszcza w szkle, gdyż zmywanie kieliszków przy wysokiej fali nie należało do łatwych zadań, a o zmywarce mogłam zapomnieć – nasz katamaran był na to za mały.

Nasz katamaran w całej okazałości. Zdjęcie zrobiłam z masztu!

Nasz katamaran w całej okazałości. Zdjęcie zrobiłam z masztu!

Zobacz kolejny wpis o mojej pracy na katamaranie

Więcej historii z Afryki? Zajrzyj na portal TravelNamibia.pl


(c) AfrykAnka.pl

Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Może Cię zainteresuje...

Zostaw komentarz