Karlskrona była pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy w czasie naszych szwedzkich podróży.
– I wtedy krasnoludek zamienił niegrzecznego Nilsa w krasnoludka – kończę czytanie Cudownej podróży.
– A co było dalej? – by poznać dalsze losy małego Nilsa ruszamy do Karlskrony.
Spis treści:
Karlskrona – miasto na wyspach
Karlskrona wita nas rojem wysp i wysepek. Nie może być inaczej, skoro ani jeden kawałek miasta nie znajduje się na stałym lądzie. Obronny charakter tego miejsca skłonił Karola XI do założenia tu bazy królewskiej floty i w 1680 roku zaczęto budować Karlskronę – Koronę Karola. Nie obyło się bez problemów, gdyż główna z wysp Trossö mimo swego surowego i niegościnnego charakteru była zamieszkana przez jedną rodzinę.
Władca zaproponował im odkupienie wyspy, jednak ojciec rodu, imć Vittus, odmówił. W końcu król zniecierpliwiony przedłużającymi się pertraktacjami wsadził chłopa do więzienia, jego rodzinę przesiedlił i rozpoczął swe wiekopomne dzieło. Wieść niesie, że gdy Vittus wyszedł na wolność miał przekląć miasto, życząc mu pomoru, powodzi i pożarów – w dowolnej kolejności.
Na szczęście los go nie wysłuchał, a miasto tak doskonale zachowała swój unikalny charakter, że trafiła na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO.
Na Trossö w XVII wieku rybacy i rzemieślnicy budowali swe skromne chaty. W najśmielszych snach nie przypuszczali, iż w przyszłości cena ich wynajmu będzie odwrotnie proporcjonalna do wielkości! Choć to propozycja raczej dla osób nie mających problemu z klaustrofobią.
Stojące rzędem wyglądają niczym domki dla krasnoludków, a na niektórych z nich można dostrzec… lusterka w oknach. Dzięki nim żony marynarzy mogły zobaczyć, czy aby mąż nie wraca z rejsu i stosownie do tego wstawić ciasto do pieca lub wyrzucić przez drugie okno kochanka. Bo przecież o rodzinną sielankę trzeba dbać.
Nasza „Cudowna podróż”
Czytanie książek z akcją dziejącą się w miejscu, do którego jedziemy to najlepsze wprowadzenie do podróży. Tym bardziej, jeśli ma się książkę z własnego dzieciństwa, za którą autorka Selma Lagerlöf, jako pierwsza kobieta na świecie, dostała literacką nagrodę Nobla. W jej zamierzeniu Cudowna podróż miała być książką uczącą miłości do kraju, patriotyzmu i dumy z bycia Szwedem.
Zamiast jednak szczęku szabel, łopotu sztandarów i rwania szat dała kolejnym pokoleniom opowieść o chłopcu, który zmieniony w karzełka przemierzał z dzikimi gęśmi cały kraj. Postanawiamy ruszyć jego śladami.
Na rynku posąg króla Karola władczo spogląda na poddanych. „Krzywa gęba!” zawołał do niego mały Nils, po czym gdy pomnik ruszył by go ukarać, zaczął przed nim uciekać. Śladami owej ucieczki trafiamy pod kościół Admiralicji.
Nils i Dziadek Rosenbom
Kościół Admiralicji to największy drewniany kościół Szwecji, a słynie ze stojącej przed nim rzeźby naturalnej wielkości. To Dziadek Rosenbom jeden z najstarszych mieszkańców Trossö w czasie gdy powstawało tu miasto.
Żył ponoć spokojnie i szczęśliwie, do czasu, gdy powodu choroby stracił pracę w stoczni. By utrzymać rodzinę musiał żebrać. Pewnego dnia dziękując za jałmużnę kapitanowi pokłonił się tak nisko, że jego kapelusz spadł na ziemię. Kapitan podniósł go i wkładając mu na głowę powiedział, iż ten kto chce dostać podziękowanie od Matsa Rosenboma, musi sam podnieść jego kapelusz.
Bardzo się to Matsowi spodobało, gdy więc trafił do domu rzeźbiarza figur galionowych polecił mu podnieść swój kapelusz. Miał pecha, bo wściekły rzeźbiarz nie docenił żartu, za to zaczął go gonić, by wybić dziadkowi z głowy takie pomysły. Przestraszony Mats dotarł do kościoła, gdzie ukrył się przy murze, a że noc była zimna, zamarzł z dłonią wyciągniętą po datki.
Wkrótce potem nękany wyrzutami sumienia rzeźbiarz stworzył skarbonkę w kształcie postaci Rosenboma, która dziś stoi wewnątrz kościoła, a jej kopię ustawiono przed wejściem. Kto podniesie kapelusz i wrzuci do środka pieniążek, niechybnie powróci do Szwecji. Podnosimy zatem i my, a chłopcy bardzo zaaferowani wrzucają kolejne monety.
Wrzuciliby pewnie wszystkie nasze oszczędności, gdybyśmy im na to pozwolili. To właśnie pod tym kapeluszem schował się mały Nils przed goniącym go spiżowym królem Karolem, zatem gdzieś tutaj musi być jego postać. Zagaduję przechodzących uliczką wojskowych – nie wiedzą. Kolejny przechodzień też nie potrafi nam pomóc.
Co za idiotyczna sytuacja: wiemy, że na uliczce nie dłuższej niż 100 metrów jest pomnik, a nie potrafimy go odnaleźć. Wreszcie jest! Umieszczony tuż przy ziemi, stosownie do wzrostu bohatera opowieści. Na kamieniu leży rozłożona księga, z jej kart wybiega malutki człowieczek. Siedząc przy nim kończymy czytanie rozdziału o przygodach Nilsa w Karlskronie. My swoją podróż dopiero zaczynamy.
Suchą stopą po dnie morza
Na wyspę Stumholmen jeszcze 20 lat temu by nas nie wpuszczono. Od początku powstania Karlskrony była bowiem siedzibą szwedzkiej marynarki wojennej, dla cywili otwarto ją dopiero w 1993 roku. Dziś jest żelaznym punktem wycieczek, jako że znajduje się tu Marinmuseum – Muzeum Marynarki Wojennej.
Przy wejściu wita nas palma utworzona z pistoletów i muszkietów, a wewnątrz sal czekają kolejne atrakcje: miniatury statków, ekspozycje odtwarzające życie na dawnych żaglowcach, makiety bitew morskich, a nawet najprawdziwszy wrak. Statek „Göta Lejon” zatonął trzysta lat temu tuż przy brzegu wyspy, w idealnym miejscu z punktu widzenia muzeum.
By go obejrzeć wyruszamy na spacer podwodnym tunelem. Przez okna widać na dnie kilka belek i potrzeba sporej wyobraźni by statek tu zobaczyć, ale jak się ma ze sobą sześciolatka to akurat na brak fantazji nie można narzekać. Powstaje cała opowieść o bitwach morskich i dzielnych marynarzach, a kiedy jeszcze do okna podpływa prawdziwa rybka, szczęście dzieci nie ma granic.
Staś natychmiast pokazuje jej swoją zabawkę: „Patrz rybko, to moja łódka!” Ale mało komunikatywna rybka zniknęła szybko w zielonej toni. Los nurka w Bałtyku nie jest mi pisany. Skoro tu, na kilku metrach widoczność osiąga ledwie kilka metrów, to co musi być głębiej? Archeolodzy głębin muszą mieć nie lada wyobraźnię, by odtwarzać historię z ułomków drewna skrytych w mroku i chłodzie!
Atrakcje Muzeum Marynarki
Gdy wychodzimy na powierzchnię (czytaj na dalsze zwiedzanie ekspozycji) chłopcy są gotowi ryknąć w proteście, bo przewidują brak możliwości dotykania eksponatów – czyli nuda…, gdy nagle… odkrywamy grę dla chłopców małych i dużych. „Oddaj salwę do duńskiego statku” to rodzaj gry interaktywnej.
Na ekranie telewizora sunie majestatycznie żaglowiec, kierujemy na niego prawdziwą armatę, naciskamy spust i BUM! Wirtualna kula trafia w burtę. Chłopcy nie mogą się nacieszyć możliwością postrzelania. W końcu udaje nam się zaciągnąć ich na pierwsze piętro, gdzie czeka wnętrze statku przeznaczone dla najmłodszych turystów.
Można podejrzeć na radarze co dzieje się w porcie, ugotować zupę w kambuzie, przebrać w strój marynarza, powisieć w hamaku lub spróbować przejść po linie – słowem spełniony sen małych wilków morskich o przygodzie. Czy ktoś tu mówił, że muzea są nudne?
Mnie zafascynowała kolekcja galionów. W przeszklonej sali ustawiono imponujące kilkumetrowe rzeźby, które niegdyś żeglowały na dziobach statków, biorąc udział w wielkich bitwach morskich. Zastygłe w ruchu zdają się śnić o dniach minionej chwały…
Ciąg dalszy muzeum to prawdziwe okręty wojenne stojące przy nadbrzeżu. Ktokolwiek widział dziecko w maszynowni wie, że żaden plac zabaw nie może się z nią równać atrakcyjnością. Ilość pokręteł, wskaźników i śrub wprawia nasze dzieci w stan ekstazy.
A jeszcze obok czeka hangar z małymi łodziami, którego skomplikowana konstrukcja dachu (właściwie jest to dziesięć krzyżujących się dachów) umożliwiała zbieranie deszczówki do beczek… I jeszcze stojący przed wejściem najstarszy w kraju okręt podwodny mający ponad 100 lat! Jak dobrze, że bilet muzeum pozwala na dwie wizyty. Chyba musimy tu powrócić, bo za jednym razem trudno wszystko to zobaczyć.
Muzeum Blekinge – przyjazne dzieciom
Szwedzi zaimponowali nam podejściem do tematu „dziecko plus muzeum”. Bo zwykle oznacza to katastrofę i ziewanie z nudów, a tutaj co krok przygotowano sale z jakimiś atrakcjami. A nawet cały plac zabaw! Na widok Muzeum Blekinge Staś się skrzywił, wołając:
– Okropne miejsce, chodźmy stąd!
Zmienił zdanie, gdy wewnątrz znaleźliśmy skrzynie ze skarbami (liny, deski, jakieś klocki), a potem dotarliśmy na dziedziniec, gdzie w piaskownicy osiadł wielki żaglowiec. Obok niego leżą wędki: kawałek bambusa z linką i haczykiem z drutu idealny do łowienia drewnianych ryb.
Kapitalne zajęcie na przynajmniej pół godziny, podczas gdy ja oglądam szopę z końmi. Dość osobliwymi, bo łby mają z włóczki, a oczy z guzików. Ot taka wariacja na punkcie drewnianego konika na patyku, ale daje do myślenia. Wygląda na to, że Szwedzi nie bacząc na nowoczesne trendy są przywiązani do tradycyjnego designu.
Dragsö – domki jak z pocztówki
Kwintesencję szwedzkiej architektury znajdujemy w ogródkach działkowych na wyspie Dragsö. To z pewnością jedno z najczęściej fotografowanych miejsc w Karlskronie a może i Szwecji, które znajdziemy w albumach, folderach i na pocztówkach.
Teoretycznie nic takiego: zwykłe drewniane domki pomalowane najczęściej na rdzawy kolor. Znajdziemy go praktycznie wszędzie, gdyż barwnik z miedziowej rudy zmieszany z mąką i olejem lnianym świetnie konserwował drewniane domy. Dziś używa się nowej technologii, ale charakterystyczny kolor faluröd pozostał ten sam.
Przed domkami powiewają niebiesko-żółte flagi, w oknach widać miniaturowe latarnie morskie, żaglowce i mewy. To idealne miejsce do zrozumienia szwedzkiego podejścia do życia. Praktycznego, ekologicznego i ceniącego piękno w prostocie oraz tradycyjne wartości. Ciekawe co o Polakach powiedziałyby nasze ogródki działkowe?
Do Karlskrony z Gdyni pływają promy Stena Line oferujące wiele atrakcji: liczne restauracje, plac zabaw dla dzieci, a wieczorem życie towarzyskie toczy się na dyskotece. Idealna pora odwiedzin Szwecji od maja do września. W drugiej połowie sierpnia zaczyna się tutaj rok szkolny, więc praktycznie wszędzie możemy liczyć na puste plaże i niższe ceny, ale uwaga: część campingów może być we wrześniu już nieczynna.
Zobacz trailer naszego pokazu ze Szwecji dla dzieci „Na spotkanie z Pippi”
Kalendarz naszych pokazów znajdziesz TUTAJ
Zdjęcia w tym wpisie zostały zrobione przeze mnie i Krzyśka Kobusa / TravelPhoto.pl
(c) AfrykAnka.pl
Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!