Wyglądają uroczo, tymczasem w naturze to bezlitośni zabójcy. Surykatki rozsławił Timon z kreskówki „Król lew” oraz niezliczona ilość filmików na YT. Spotkanie z nimi było moim marzeniem i w końcu udało się je spełnić podczas pobytu w Planet Baobab (Gweta).
Spis treści:
Spotkanie (prawie) nos w nos
Jedziemy przez trawy i busz – jak my na tych przestrzeniach znajdziemy surykatki? Niepotrzebnie się obawiam. Nasz przewodnik jest w stałym kontakcie z… opiekunem stada. To człowiek, który całymi dniami wędruje razem z surykatkami. Gdy zbliżają się turyści – informuje kierowców, gdzie ich szukać.
Po chwili stajemy na równinie i nagle…
– Są! – Michał wskazuje maluchy biegające nieopodal auta.
– Możemy się do nich zbliżyć? – pytam przewodnika.
– Jasne, tylko ich nie głaszczcie, bo to dzikie stworzenia. Mogą ugryźć.
Uwaga zasadna, bo surykatki są tak urocze, że aż chciałby się je przytulić! Co rzecz jasna zwierzakom wcale by się nie spodobało.
Surykatki, to przystaną, to pobiegną – wyglądają na nieustająco zaaferowane! Na koczyku ziemi jedna z nich co chwila wydaje świst.
– Informuje resztę, że nic im nie grozi. – wyjaśnia Phodido wędrujący ze stadem. – Więc stado nie musi tracić czasu na obserwację terenu, tylko może szukać jedzenia.
Bycie strażnikiem to odpowiedzialne zajęcie. Od ich czujności zależy przetrwanie całej kolonii. Przez cały dzień ofiarnie wypatrują zagrożeń, nawet na chwilę nie robiąc sobie „przerwy obiadowej”. To spore poświęcenie, bo zwierzaki praktycznie nie mają rezerw tłuszczu i praktycznie cały dzień poświęcają na szukanie jedzenia.
Zaś do obserwacji przydaje się każde wyższe miejsce. W ostateczności nada się także głowa filmowca 😀
Zabójcze surykatki
Na nas żadne ze stworzeń nie weszło, ale być może sama nasza obecność odstraszała potencjalnych intruzów.
– W tym stadzie tak jak we wszystkich innych jest para alfa i tylko one mogą mieć potomstwo. Cała reszta klanu im w tym pomaga. – wyjaśnia tymczasem strażnik. – Czasem zdarzy się, że chłopak z innego stada zejdzie się z samicą stojącą niżej w hierarchii, ale gang nie pozwoli jej mieć dzieci. Jak się urodzą to je zabiją. Nie dlatego, że są okrutne, ale po prostu zabrakłoby im opiekunek i strażników.
Tymczasem jedno ze zwierząt drapie piasek popiskując. Być może skrył się tam skorpion – przysmak surykatek? Polowanie na niego to widowiskowy pojedynek, bo surykatki robią wszystko by odgryźć zabójczy kolec (wbrew pozorom nie są na jad uodpornione).
Szkolenie łowieckie maluchów polega na przyniesieniu im martwego skorpiona by nauczyły się wyglądu przeciwnika. Potem rodzina przynosi im zwierzaka z odgryzionym kolcem. Ostatnim stopniem wtajemniczenia jest samodzielne upolowanie skorpiona. Tym razem w korzeniach trawach krył się jakiś robak. W ułamku sekundy został połknięty, a surykatka pobiegła szukać kolejnego posiłku.
Tak wyglądało szukanie śniadania na żywo:
Śniadanie na trawie
Podczas gdy my pełni emocji śledzimy surykatki, nasi kierowcy przygotowali dla nas śniadanie. W samą porę, bo wyruszyliśmy przed wschodem słońca! Na stole lądują mleka i jogurty, musli, jajka, ciasteczka. I gorąca kawa, wracająca nam siły do dalszej podróży. Bowiem spotkanie z surykatkami to nie jedyna (choć z pewnością największa!) atrakcja tego safari.
Ruszamy dalej, patrząc jak samotny Phodido wędruje za stadem. Ich teren to 10km2 – niby niewiele, ale bez jego pomocy nie bylibyśmy w stanie znaleźć surykatek. My tymczasem wjeżdżamy na równinę Ntwetwe Pan, będącą częścią solnisk Makgadikgadi.
Nasz przewodnik Costar rozkłada mapę i robi nam krótki wykład o osobliwościach przyrodniczych Botswany. Pokazuje jak wielka woda docierając nad Okawango w porze suchej, tworzy istną oazę życia. Opowiada o migracjach zebr i gnu (tak, tak, w Botswanie też jest migracja, choć nie tak słynna jak ta z Afryki Wschodniej).
Powietrze drga upałem w bezkresnym horyzoncie. Kilka zebr na chwilę przerwało swą wędrówkę by się nam przyjrzeć. Na noc wędrują na Ntwetwe Pan by uciec przed komarami, teraz wracają na obiad.
Jesteśmy w lutym, wody i jedzenia jest pod dostatkiem. Przetrwanie tu w suchych miesiącach to prawdziwe wyzwanie. Ale „nasze” surykatki na pewno dadzą sobie radę! Mam nadzieję, że uda się nam jeszcze kiedyś je spotkać!
Ciekawostki
- Łacińska nazwa to Suricata suricatta, nazwa angielska to meerkat. Tak nazwali to stworzenie europejscy osadnicy na południu Afryki chociaż niderlandzkie meerkat oznacza… koczkodana.
- Surykatki występują tylko na południu Afryki. Wyjątkiem jest Timon z „Króla lwa” żyjący na sawannie w Afryce Wschodniej 🙂
- Tu możesz spotkać surykatki (źródło wikipedia):
- Kuzynami surykatek są mangusty (z którymi są często mylone).
- Ciemniejsza sierść wokół oczu chroni wzrok przed promieniami słonecznymi.
- Zwierzęta żyją w klanach (nazywanych też gangami), zwykle grupa ma do 40 osobników.
- Każdy klan żyje na swoim terytorium – gdy wejdą na niego inne surykatki, stoczą bitwę o swe ziemie.
- Wojnę gangów zobaczysz na tym filmiku:
Informacje praktyczne
- Safari z surykatkami wykupiliśmy w Planet Baobab (Gweta, to zresztą świetne miejsce na camping lub lodge!).
- Cena (2020 r): 1480 Pula (dorośli), 740 P (dzieci).
- Czas: pół dnia, wyjazd ok. 5.30-6 rano, powrót koło południa
- Safari jest w otwartym aucie z miejscowym przewodnikiem. Zimą (czerwiec-wrzesień) będzie zimno! Rankiem miej polar i długie spodnie!
- Przygotuj trochę gotówki na napiwki – strażnik surykatek i przewodnik będą Ci wdzięczni 😀
Zabawny film BBC Earth z filmującym stado robotem – surykatką i… robotem-kobrą 🙂
Warto przeczytać: „Ucieka tylko jedzenie” – książka opisująca z humorem życie przewodnika w Botswanie.
(c) Anna Olej-Kobus | AfrykAnka.pl
Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!