Te materiały mogą skraść serce. Pulsujące kolorami kitenge są wręcz kwintesencją Afryki. Jednak nim tu trafiły, przeszły przez trzy kontynenty! Przeczytaj o bogolanie, dashiki, kente oraz tkaninach kitenge. A tu porady co uszyć z kitenge.
Spis treści:
Jedziesz do Afryki? Ten artykuł w formie PDF możesz wydrukować lub wgrać w telefon i zabrać ze sobą w podróż!
Tkaniny kitenge kupisz w naszym sklepie NAMIB.pl
Z Indonezji do Ghany (z Holandią po drodze)
Na początku był indonezyjski batik. W XIX wieku holenderscy kupcy przywieźli go do Europy i uznali, że gdyby batik wyprodukować fabrycznie, byłby znacznie tańszy. Jednak podróbka to nie oryginał i Indonezyjkom taśmowa produkcja nie przypadła do gustu.
Zwłaszcza, że brakowało im charakterystycznego zapachu wosku. Skoro w Indoneji nie wypaliło, może trzeba sprzedać to gdzieś indziej? Pod koniec wieku statki zaczęły przywozić „holenderski batik” do portów w Afryce Zachodniej. A że na statkach wracali też żołnierze z Ghany (wcieleni do wojsk kolonialnych, z kuponami materiałów jako upominki), pomogli rozpropagować te tkaniny na lokalnych rynkach. Było to coś zupełnie innego od tradycyjnego kente!
Zaś aby odróżnić materiał od innych nazywano go „Veritable Dutch Hollandais” (czyli prawdziwa Holandia po francusku i angielsku) lub „Dutch wax print” i „Wax Hollandais” („wosk holenderski”).
Wkrótce na rynku pojawiły się materiały produkowane przez Szkotów, Anglików i Szwajcarów, ale to Holendrzy uznani zostali za tych najprawdziwszych i oryginalnych. Zaś ich materiały wciąż naśladują batik czyli materiał z wyrazistym wzorem po obu stronach.
Tkaniny – żyła złota
Pionierami holenderskiej produkcji byli właściciele fabryki: Jean Prévinaire i Pieter van Vlissingen. Pierwsze przymiarki do taśmowej produkcji batiku podjęli w 1850 r.! Z czasem założyli wspólną firmę, która zbankrutowała po I wojnie, ale firma van Vlissingena przetrwała, zmieniając nazwę w 1927 r. na Vilisco. Tak, to słynne Vilisco działające do dzisiaj i mające kilka fabryk w Afryce.
Do połowy XX wieku większość tych materiałów produkowano w Europie, ale z czasem powstały fabryki na kontynencie. Dzięki temu tkaniny stały się jeszcze tańsze i… jeszcze bardziej popularne.
Na targu najczęściej dostaniesz materiał o długości 6 jardów czyli 5,5 metra. A potem wystarczy udać się do krawcowej (Królowej Krawcowej!) i już masz niepowtarzalny ciuch. Ktoś wyliczył, że rocznie w Afryce Subsaharyjskiej sprzedaje się blisko 2 miliardy metrów tych tkanin (!) o wartości 4 miliardów dolarów! Co roku ja też kupuję kilka metrów…
Większość wciąż jest produkowana w krajach Afryki i w Holandii (fabryki Vilisco w 2014 r. wyprodukowały 64 mln metrów, mając obrót 300 mln euro). Konkurencja nie śpi i coraz więcej materiałów (zwłaszcza tych tanich) powstaje w Azji.
And the name is…
No właśnie, jak właściwie się te materiały nazywają? Popularnym określeniem stało się kitenge (chitenge, chitenje). W oryginale oznaczało to kawał tkaniny noszony jak spódnica (przez panie) lub sarong (przez panów). A że zwykle jako kitenge używało się woskowanych tkanin, z czasem to miano stało się ich synonimem.
Inne nazwy to Ankara (choć nie dotarłam co łączy stolicę Turcji z tą tkaniną!), African print, Dutch wax. W Czadzie są nazywane mascara, zaś w Ugandzie: madiba (to miano nadano Nelsonowi Mandeli, a znaczy „ojciec” co nawiązuje do koszul z tych tkanin jakie nosił Mandela). Ja najczęściej nazywam je kitenge 🙂
Gdy na rynek weszły tańsze materiały (nadrukowywane z jednej strony), zaczęto je nazywać „fancy fabrics” lub „fancy prints”, dla odróżnienia ich techniki tańszego nadruku do masowej sprzedaży. Bywają też nazywane „imiwax”, „le fancy”, „Java print” lub „le légos”.
Wzory i kolory na każdą okazję
To oczywiste, że pięknej tkaninie trudno się oprzeć. Nawet jeśli przysięgłam sobie, że tym razem kupię tylko jedną (no góra dwie…) to wiadomo, że bitwa o umiar jest przegrana…
Wędrując przez stragany trudno oderwać oczy od tych wzorów i kolorów! Każdy kupon materiału ma określony wzór i kolor, a obok niego jest kolejny i kolejny… Projektanci Vilisco mają świetną zabawę tworząc co roku oryginalne wzory (naprawdę wciąż wymyślają nowe!)
To właśnie oni stworzyli kultowy wzór dashiki (więcej TUTAJ), będący wręcz kwintesencją afrykańskich tkanin. Powstają też wzory „okazjonalne”. Na Dzień Kobiet i Dzień Matki, do kościoła i na polityczny wiec. Zwłaszcza podczas wyborów, politycy masowo rozdają materiały wiedząc, że kobiety będą je nosić (reklamując danego kandydata w wyborach).
Znalazłam nawet panią w sukience z nadrukiem kobiety w… maseczce (było to już w czasach COVID).
W zależności od jakości na obramowaniu znajduje się nazwa producenta, nazwa produktu i numer wzoru. Ale oczywiście nie przywiązuj się zbytnio do nazw, bo czasem mają one za zadanie zawrócić klientce w głowie „ekskluzywnością”. Moim ulubionym nadrukiem jest „Veritable bilion wax” czyli „prawdziwy miliard wosku” na materiale, który akurat wcale nie był woskowany 😀
Wosk, więcej wosku!
Gdy bierze się te tkaniny do ręki czasem są wręcz sztywne. Jakby były nakrochmalone. Trzeba wtedy potrzeć je w dłoniach i wyczuć czy stają się miękkie. Bo prawda jest taka, że prawdziwe elegantki chcą kupić materiał nawoskowany, by od razu widać było, że jest nowy. Po kilku praniach nabierze miękkości.
Jeśli kupujesz tkaninę by z niej coś uszyć, warto ją wstępnie uprać (najlepiej w pralce 30°-40°). Uwaga: Nie namaczaj, nie chloruj i susz najlepiej rozwieszoną (łatwo powiedzieć! ponad 5 metrów to sporo). Można też suszyć w suszarce bębnowej, ale na wolnych obrotach!
Zdarzyło mi się kupić tkaninę dla jej piękna, choć początkowo sprawiała wrażenie, jakby była wręcz z plastiku. Jednak wystarczyło ją trochę przeprać, by zmiękła i zaczęła układać!
Ratunku! Nalepki!
Taaa… trochę minie te nalepki doprowadzają do rozpaczy. Bo nie dość że jest jedna, to obok druga, a na krawędzi kuponu jeszcze ze dwie, by na pewno była gwarancja, że materiał jest nówka sztuka nie śmigany.
Nalepki oczywiście można zdjąć, filmik pokazuje jak zrobić to prosto i łatwo:
Ale zdarzyło mi się, że jakoś mimo prania trochę kleju pozostało, natychmiast osiadł na nim kurz i trzeba było przeszyć bluzkę na drugą stronę. Można tego uniknąć używając spray label killer (do zdejmowania etykiet i kleju z różnych powierzchni). I wtedy problem jest rozwiązany.
Ja zwykle staram się tak szyć, by omijać nalepki. Jak się nie da ominąć, to patrzę czy materiał nie jest dwustronny (jak batik, czyli nie ma strony lewej i prawej) i na wierzch daję tę stronę bez nalepki.
Co z tego uszyć?
Ogranicza Cię tylko wyobraźnia, bo z tkanin kitenge szyje się bowiem WSZYSTKO. Tradycyjnie służyły jako:
- spódnice i sukienki
- materiał na koszulę i spodnie
- chusta do noszenia dziecka
- nakrycie stołu lub dekoracja ściany
Rzecz jasna nie wyczerpuje to możliwości! Bo można z nich także uszyć:
- zasłony na okna
- dekoracyjne poduszki
- torby, torebki
- plecako-worki (projekt mój, wykonanie zespołowe głównie Gosi!)
- shopperki (już za chwilę mój pierwszy projekt! szyty w Polsce!)
- opaski do włosów albo frotki
- aplikacje na ubrania (mój polar z sieciówki zyskał 1000% na kilku drobnych wstawkach!)
- dekorację na torebkę (zyska na oryginalności)
- biżuterię (efekt WOW gwarantowany!)
A co ze ścinkami? Szkoda byłoby je wyrzucić… Można uszyć kolczyki, nakleić na coś (znajoma lekarka obkleja tak swoje czepki!) a w dalekim Beninie Fundacja EDU Afryka zaczęła tworzyć Avovi Art czyli sztukę z resztek tkanin. O czym też wam napiszę! Trochę takich tkanin kitenge i dashiki znajdziecie w naszym sklepie NAMIB.pl
Zajrzyj na stronę Pole Pole Africa – są tam doskonałe jakościowo ubrania szyte etycznie w Ghanie i Tanzanii.
I jeszcze film jak odkleić nalepki z takich tkanin:
(c) Anka Olej-Kobus | AfrykAnka.pl
Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!