Choć dziś rowery są jednym z symboli Holandii to jeszcze 50 lat temu wcale nie było to takie oczywiste…
Spis treści:
Postęp – nie zawsze na lepsze
W czasie suszy szosa sucha. A w Holandii na dokładkę bardzo wąska. Przynajmniej dla samochodu.
– Co oni sobie myślą, jak ja mam się tu zmieścić? – należymy do pojazdowej mniejszości i co chwila odkrywamy, że na rowerze byłoby nam znacznie wygodniej. Bo dla auta pozostawiono jeden środkowy pas, podczas gdy na poboczu wytyczono szerokie ścieżki rowerowe.
Myliłby się jednak srodze, ten, kto by myślał, że było tu tak od zawsze. Człowiek to istota niedoskonała, skłonna do lenistwa. Wynalezienie roweru zastąpiło piesze marsze, samochód pozwolił przemieszczać się bez wysiłku. Na początku XX wieku na holenderskich drogach rowery były większością (więc nie wiedziano potrzeby robienia dla nich specjalnych ścieżek).
Jednak po tyle po drugiej wojnie światowej nastąpiła ogromna zmiana. Teoretycznie na lepsze: bo od roku 1948 do 1960 średni dochód wzrósł o 44% a do roku 1970 o… 222%! Nagle na drogach zaroiło się od samochodów, na które prawie każdego było stać. Ale samochody błyskawicznie zaczęły pożerać przestrzeń.
Walka o drogi
Wąskie ulice starych miast bezustannie się korkowały, trzeba było zatem wyburzyć część kamienic. Wycięto stare drzewa i miejskie place zmieniono w parkingi. Betonowano każdy skrawek ziemi, by pomieścić coraz większą liczbę aut. I chociaż rowerów na ulicach ubywało, to w samym tylko 1971 r. na drogach zginęło 3300 osób. Sucha statystyka nie porusza, ale wśród nich było ponad 400 dzieci…
Ludzie wyszli na ulicę. Grupa „Stop zabijaniu dzieci” zaczęła domagać się radykalnych zmian w prawie drogowym. W wysłuchaniu ich znacząco pomógł kryzys naftowy, który w 1973 roku dosłownie sparaliżował cały kraj. Holendrzy musieli odpowiedzieć sobie jak ma wyglądać przyszłość poruszania się po kraju?
W ramach oszczędności ogłoszono niedzielę dniem bez samochodu i nagle odkryto, jak wspaniale wyglądają miasta bez aut. Ileż przestrzeni do życia! Ale rowerzyści wciąż musieli walczyć o miejsce dla siebie na drodze.
Rowery zmieniają przestrzeń
Regularnie organizowane „masy krytyczne” przez miasta i nieustające protesty doprowadziły w końcu do nowej polityki transportowej. Pierwsze drogi powstałe w Tilburgu i Hadze pokazały, że rower ma przyszłość.
W Hadze ruch rowerowy błyskawicznie wzrósł do 60%, zaś w Tilburgu do 75%. Powiedzenie „zbuduj, a będzie używane” po raz kolejny potwierdziło swą prawdziwość. I choć nadal zdarzają się śmiertelne wypadki, to Holandia stawiana jest za wzór kraju przyjaznego rowerzystom. Także jeżdżącym z dziećmi.
Tutaj pytanie brzmi nie tyle czy jeździć z dzieckiem ale gdzie na rowerze umieścić dziecko? Fotelik z tyłu to tylko jedna z opcji, bo są jeszcze specjalne koszyki na kierownicy z przodu (na mniejsze berbecie) i spore skrzynki umieszczane przed kierownicą (gdzie spokojnie zmieści się dwójka dzieci, albo tygodniowe zakupy, albo i jedno i drugie).
A może przyczepka z tyłu? Pomysłów na wożenie jest bez liku, chociaż gdy tylko dzieci trochę podrosną, od razu przesiadają się na własne pojazdy. Trzylatek pedałujący dzielnie bez bocznych kółek nikogo nie dziwi. Przecież jakoś musi dojechać na plac zabaw! Za to w Polsce zgodnie z przepisami do niedawna przyczepkę z dzieckiem mógł ciągnąc za sobą tylko… traktor! Rowerzysta za taką jazdę ryzykował mandat!
Wyzwania dwóch kółek
Dziś w Holandii jest 15000 km ścieżek rowerowych i dwa razy więcej rowerów niż samochodów. A może nawet jeszcze więcej, bo na 16 mln Holendrów przypada dziś jakieś 18 mln rowerów, zaś blisko połowa wszystkich podróży krajowych odbywa się na dwóch kółkach.
Rzecz jasna trzeba je gdzieś zostawić: na największych parkingach mieści się nawet 15 000 rowerów. Ba, przy dworcu kolejowym w Amsterdamie stworzono nawet dwupoziomowy parking na.. barkach zacumowanych na stałe, bo na lądzie zabrakło miejsca. Czemu dworzec jest aż tak oblężony? Mieszkańcy miasta to stała klientela, ale też część obywateli do dworca w swej miejscowości dojeżdża jednym rowerem, po czym w stolicy przesiada się na swój drugi rower.
Plagą kraju są bezpańskie rowery. Wbrew pozorom jest ich całkiem sporo, a to przez turystów, którzy często zamiast pożyczać rower za 10 euro dziennie, kupują najtańsze rowery (już zza 40-50 euro dostaną w sklepie a jak kradziony kupowany na ulicy to nawet o połowę taniej). Gdy skończy się czas wakacji, po prostu taki rower się porzuca.
Bez roweru ani rusz!
By nie zginąć pod tonami złomu przedsiębiorczy Holendrzy poradzili sobie z problemem bardzo skutecznie. Specjalni strażnicy co kilka miesięcy robią przegląd rowerów zaklejając wokół koła i błotnika rzucającą się w oczy opaskę. Jeśli rower ma właściciela, ten ruszając zedrze opaskę i po sprawie.
Ale jeśli po miesiącu opaska dalej jest na kole, wtedy pojazd jest zabierany do warsztatu (są przy każdym większym dworcu), gdzie go się czyści, naprawia a następnie… sprzedaje. Dzięki temu rower dostaje drugie (a czasem trzecie, i czwarte!) życie, a miasta wolne są od złomu.
Jazda rowerem tu to nie moda. To konieczność. Władze miast skutecznie zniechęcają do używania aut: na niektórych parkingach można zostawić je tylko na 15 minut, za opłatą ponad 1 euro (zaś Amsterdam z cenią 4,60 euro za godzinę jest w ścisłej czołówce najdroższych miast od parkowania)!
Mandaty są surowo egzekwowane, a kontrole na parkingach bardzo drobiazgowe. W efekcie po Holandii jeździ się przez cały rok, w dowolną pogodę, bo przecież nie ma złej pogody na rower. Co najwyżej masz nieodpowiednie ubranie.
Tu znajdziesz informacje o Masie Krytycznej w Polsce. Zobacz film „Jak Holendrzy doszli do rowerowych ścieżek”:
Zajrzyj do wpisu o rowerowej dzikiej ścieżce nad Wisłą. Przeczytaj o rowerowej mikrowyprawie czyli imieninach nad Wisłą. Szukasz roweru? Zajrzyj do sklepu KORBA w Warszawie.
(c) AfrykAnka.pl
Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!