Afryka – niełatwa miłość czyli syndrom sztokholmski

– Jak jeszcze raz usłyszę, że moja miłość do Afryki musi być niezwykła, to chyba zabiję. – Thierry obciera pot z czoła. Mimo bryzy od Atlantyku w Porto Novo (Benin) jest gorąco i wilgotno.

Nawet gdy się nie ruszam, po ciele spływają mi strużki. Minutę po wyjściu spod prysznica jestem znów cała oblepiona potem. Nie na darmo wybrzeże Afryki Zachodniej nazywano grobem białego człowieka. Można się tu wykończyć. Thierry wykańcza się już jakieś 10 lat.

Nadciąga deszcz... (Botswana, Makgadigadi)

Nadciąga deszcz… (Botswana, Makgadigadi)

Miłość ci wszystko wybaczy

Na początku jest zachwyt. Innością, egzotyką, pięknem. Ci ludzie – tacy barwni! Te krajobrazy – takie rozległe! Ten świat – tak zupełnie inny! Po tygodniu czujesz, że tu są twoje korzenie, że Afryka* jest odpowiedzią na wiele pytań. Po prostu kochasz Afrykę!

Jednak im dłużej tu jesteś, tym mniej wiesz. Im więcej rozumiesz, tym trudniej formułować ci kategoryczne sądy. To typowe w podróżach: na początku wie się wszystko, z czasem nie wie nic. A do tego wiele rzeczy zaczyna ci przeszkadzać, wkurza, męczy. Pewnego dnia odkrywasz, że są chwile, gdy po prostu tej Afryki nienawidzisz.

– Wiesz Thierry, jak ktoś ci się znowu odpali z miłością do Afryki, to mu powiedz, że to syndrom sztokholmski. – mówię, bo właśnie ostatnio z przyjaciółką gadałam o tej niełatwej relacji z kontynentem. – Kochasz, mimo że dostajesz ciągle w łeb. Wtedy dziewczyny będą ci wskakiwać do łóżka by cię pocieszyć, a faceci będą stawiać kolejki, by cię poratować.

Śmiejemy się oboje i wiemy, że naszego uczucia do kontynentu racjonalnie wytłumaczyć się nie da. Pomimo rozlicznych trudności, zmęczenia, kurzu, upału – zawsze są chwile zachwytu, które wszystko wynagradzają. A przynajmniej tak to sobie racjonalizujemy…

Czasem mam odczucia jak te zwierzaki z kreskówki...

Czasem mam odczucia jak te zwierzaki z kreskówki…

Nie/porozumienie czyli kto pyta – błądzi

Czasem wydaje mi się, że już rozumiem jak funkcjonują ludzie w Afryce. Mam rację: wydaje mi się. Bo rzeczywistość zaskakuje mnie co chwila. Jak choćby z łodziami w Moremi (Botswana).

Luty 2020, jestem z paczką przyjaciół, w planie mamy pływanie po delcie Okawango. Klasyka, nic trudnego. W Maun odwiedzamy informację turystyczną gdzie finalizujemy nasz pobyt.
– I chcemy popłynąć łodziami, jest nas 16 osób – ustalam szczegóły pobytu.
– Nie ma problemu, na campie są dwie łodzie, jedna na 9, druga na 6 osób, pomieścicie się. – odpowiada przemiła urzędniczka.

Mamy w ekipie kilkoro dzieci, na pewno część zostanie w obozie, zmieścimy się bez problemu.

Następnego dnia późnym popołudniem docieramy do campu przy Third Bridge. Wymieniam z recepcjonistką zwyczajowe uprzejmości:
– Dzień dobry jak się masz?
– Mam się dobrze, a ty?
– Też dobrze, dziękuję. Jutro chcemy płynąć łodzią w deltę…
– Świetnie! Mamy tu dwie łodzie, a o której chcecie ruszyć?
– Jakoś z rana, może o 7? – proponuję.
– Powiem sternikowi. No problem. – dziewczyna posyła mi promienny uśmiech, który odwzajemniam.

Rankiem przychodzę na recepcję, spotykam sternika Johna, witamy się.
– Dzień dobry, jak się masz…
– Mam się dobrze, a ty?
– Ja też świetnie, słuchaj jest nas 14 osób, więc byśmy się podzielili na te dwie łodzie… – zaczynam ustalenia, ale John mi przerywa od razu.
– Ale jakie dwie łodzie? – pyta.
– No tą na 9 i tą na 6 osób.
– Ale ta na 6 nie ma silnika. Już ze dwa tygodnie temu pojechał do Maun do naprawy.

No tak, w żadnym momencie nie zadałam pytania, czy łodzie są sprawne… To była chwila gdy miałam ochotę uderzać głową w belkę z nadzieją, że w końcu zrozumiem jak działa ten świat. Jednocześnie wiedząc, że nigdy go nie zrozumiem.

Dwa lata później w Tanzanii na recepcji eleganckiego hotelu spytałam, czy w bungalowach jest woda.
– Oczywiście, jest wszystko! – odparła obruszona recepcjonistka.
Woda była. Ale w kranie. Za to do picia ani pół butelki. No ale nie pytałam o butelkowaną.

Dlatego gdy czasem grupa w hotelu pyta mnie czy jest tu winda, odpowiadam:
– To źle sformułowane pytanie. Trzeba spytać czy jest winda, czy działa i czy działa teraz.
Przy odrobinie szczęścia uda się nią dojechać na odpowiednie piętro.

Wszystkich pytań się nie wymyśli. Ważne, by zachować spokój!

Wszystkich pytań się nie wymyśli. Ważne, by zachować spokój!

Walcz, uciekaj, zastygnij

– No serio, tu musisz być gotowa na ciągłą walkę. ZAWSZE ktoś, coś cię zaskoczy i zaatakuje. – Basia wie co mówi, bo mieszka w Beninie od lat. To są drobiazgi, czasem nie do przewidzenia: funkcjonariusz, który chce pokazać kto tu ma władzę, człowiek na ulicy, który z życzliwości udzieli ci kompletnie błędnych informacji.

Ileż to razy byłam przekonana, że mam wszystkie dane, a tu figa z makiem! Gdy przeglądam menu restauracji dopytuję:
– Ale co z tego macie w kuchni i możecie ugotować?
– Kurczaka, frytki i rybę. – pada odpowiedź bez wahania.
I gdy zbiorę zamówienia od grupy, okaże się, że jednak nie, kurczaka brak. Albo ryba się skończyła. Albo frytki… Ostatnio gdy złożyliśmy zamówienie i pojechali na zwiedzanie, z restauracji zadzwoniono, że nasze zamówienia są anulowane, bo… kucharz jest chory.

Nieważne, co sobie zaplanujesz: życie napisze własny scenariusz. A na każdą okoliczność jest to samo wytłumaczenie: This is Africa. Miało być – ale nie ma. Było potwierdzone – i co z tego. A jak się czepiasz, to po prostu nie rozumiesz Afryki.
– TiA to tandetna wymówka! – zżyma się John, jeden z moich przewodników.
Ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz? No co?

Czasem wiesz, że jedziesz w środek burzy. I jedziesz dalej.

Czasem wiesz, że jedziesz w środek burzy. I jedziesz dalej.

Umawiam się z miejscową ekipą, że kupią coś na urodziny uczestniczki wyjazdu. Trzy razy pytam, czy mam kupić ciasto, bo jeszcze jestem w mieście.
– Anka, no co ty, przecież wiemy co mamy zrobić. – obruszają się, że tak ich kontroluję.
Taaa. Wiedzą. Rankiem gdy chcę zrobić urodzinową niespodziankę okazuje się, że mają piękny brokatowy napis „Happy Birthday”. Cudownie.
– W co go włożymy? – pytam.
Cisza. No szczerze mówiąc nic nie mają… Tak jakoś wyszło. Patrzę z mordem w oczach, ale co zrobisz jak nic nie zrobisz? Kraję jabłka, dokładam ciasteczka, to był wyjątkowo minimalistyczny tort.

Urodzinowy tort na pustyni.

Urodzinowy tort na pustyni.

Czasem można w to wsiąknąć. Jakoś tak zastygnąć w tej bezwładności. Masz zadzwonić, załatwić, odpisać, ale tak jakoś się nie udaje… Może potem, może jutro.
Może nigdy, w końcu czy to naprawdę takie ważne?

Kochaj albo rzuć

Więc czemu tu wracamy? Co sprawia, że nim jeszcze opuścimy Afrykę, już myślimy kiedy tu znowu przyjechać? Cóż, miłość trudno jest wytłumaczyć, bo nie podlega ona racjonalnemu rozumowaniu. Nokautuje cię jak żul w ciemnym zaułku i pozostawia bezradną.

A potem nagle daje ci takie chwile, że wybaczasz wszystko. Czujesz, że Afryka odwzajemnia twoją miłość, pal diabli że czasem jest to przemocowy związek. I że twoje oczekiwania niespecjalnie się tu liczą.

Już dawno przestałam szukać wyjaśnień. Może dlatego powracam, bo czuję tu radość z samego faktu istnienia. Chwile czystego szczęścia. Tak, dostaję tu czasem (właściwie to regularnie) w kość, ale też doświadczam wspaniałych przeżyć, które trudno przekazać innym.

Z Hipose, chwila czystej radości (Namibia).

Z Hipose, chwila czystej radości (Namibia).

Gdy się czasem zagubię w życiu, tu odnajduję swą drogę. Wiem, co naprawdę jest ważne.

Kiedyś zapowiedziałam moim synom, że jak będę mieć 60 lat, wyjadę do Afryki na dłużej. Jeszcze nie wiem co będę tu robić, ale przy moich rozlicznych talentach i entuzjazmie, coś na pewno wymyślę.

Najchętniej zamieszkałabym gdzieś w dziczy, a wtedy może moja kolejna książka zaczynałaby się od słów: „Miałam namiot w Afryce, w głębi buszu, skąd nocą dochodziło porykiwanie lwów„. I hamak też tu będę mieć. A jak będę mieć lat 70, to się zastanowię co dalej, ale mam nadzieję, że wciąż będę do Afryki powracać. Może wtedy będę tu już na stałe…

I kiedyś tak będę wracać do mego domu w buszu :D

I kiedyś tak będę wracać do mego domu w buszu 😀


*Afryka – oczywiście zdaję sobie sprawę, że to zbyt ogólny termin, obejmujący cały niesamowicie zróżnicowany kontynent. Jednocześnie istnieje coś takiego jak „marka Afryka”: zawierająca pewne wyobrażenia, „sprzedająca” obraz całego kontynentu. To dlatego Karen Blixen pisała o „Pożegnaniu z Afryką” (a nie tylko Kenią), biura podróży zapraszają, by odkrywać Afrykę (a nie konkretne kraje), tworzy się składanki „muzyka Afryki”, „baśnie Afryki” czy „biżuterię Afryki”.

Już się kiedyś tłumaczyłam Dlaczego Afryka, (trochę o tym jest też wywiad droga do Afryki), jednak tego się nie da racjonalnie wyjaśnić…

Lojalnie zatem uprzedzam, że jak przeczytacie moją „Namibia. Przez pustynię i busz” albo sięgniecie po „Zwierzęta Afryki. Przewodnik na safari” to możecie wsiąknąć w tą Afrykę. A wtedy sami będziecie sobie winni!


(c) Anka Olej-Kobus | AfrykAnka.pl

Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Może Cię zainteresuje...

Zostaw komentarz