W poprzednim wpisie znajdziesz opis początku mojej podróży rowerem nad morzem z Kołobrzegu do Jarosławca, dziś zapraszam na dalszy ciąg relacji.
Spis treści:
Dzień 4: Jarosławiec – Ustka – Rowy – Smłodziński Las, 74 km
Spojrzenie na mapę: no niestety. Między jez. Wicko a morzem jest poligon wojskowy. Nie mamy wyjścia, musimy jechać dookoła. Byle do Ustki – pocieszamy się – to potem znowu wrócimy nad morze. Jedziemy i jedziemy, te 33 kilometry między polami i łąkami…
Ustka – obrotowy most i syrenka
W końcu docieramy. Jesteśmy zmęczone i właściwie nie mamy specjalnej ochoty by zwiedzać miasto. Na szczęście spotkany rowerzysta (gdy pytamy go o dalszą drogę, bo na trasie nie zawsze można liczyć na oznakowania) kieruje nas do portu. Gdzie od niedawna jest most obrotowy, dzięki czemu można łatwo przedostać się z jednego brzegu Słupi na drugi.
Odwiedzamy zatem punkt informacji turystycznej, robimy krótki odpoczynek z zimnym piciem po czym gdy most jest już otwarty (przez 20 minut po każdej pełnej godzinie) przeprawiamy się ku latarni. Po raz kolejny wchodzę na taras widokowy – bo idealnie widać stąd cały port. Oczywiście odwiedzamy też ustecką syrenkę!
Z Ustki leśnymi drogami do Smołdzińskiego Lasu
Początkowo droga z Ustki wiedzie nad morzem. Zaglądamy więc na plaże – szkoda, że nie mamy czasu by się na nich poleniwić 😉
Ponieważ tego dnia trochę zmęczyła nas droga Eurovelo wiodąca w słońcu, wzdłuż drogi dla samochodów, więc postanawiamy ruszyć przez Orzechowo. To nie jest oznakowany teren, ale bardzo malowniczy. Tyle, że co jakiś czas droga robi się tak piaszczysta, że nie udaje się nam jechać rowerami. Musimy je po prostu pchać…
Gdy docieramy do Dębiny nie mamy już siły na szukanie drogi nadmorskiej, zwłaszcza, że może być tam sporo piachu. Do Rowów docieramy jadąc poboczem szosy i dopiero stamtąd prowadzi bardzo malownicza trasa przez las – po jednej stronie jest morze (ale go nie widać z drogi), po drugiej jez. Gardno (jest platforma widokowa).
Tak mi się dobrze jechało przez łąki, że minęłam skrót do Smołdzina i w efekcie tego dnia przejechałyśmy nieplanowane dodatkowych kilka kilometrów. W tym upale… Gdy docieramy do Smołdzińskiego Lasu jesteśmy zmordowane, ale szczęśliwe. 🙂
W Smołdzińskim lesie byliśmy wieki temu z naszymi synkami, relację znajdziesz TUTAJ.
Dzień 5: Smłodziński Las – Kluki – Białogóra, 100 km
Zaczynamy wcześnie, by zdążyć przed upałem (generalnie co dzień jest +30 stopni, więc wyruszamy przed 8 rano). Ale na nic nasze wysiłki…
Kluki – kładką przez bagna
Mamy do wyboru: znowu jechać trasą dookoła (dodatkowe 20 km) albo skrócić kilka km żółtym szlakiem do Skórzewa przez bagna. Pytamy nawet miejscowych jak wygląda ten skrót. Ano ponoć dobrze, pan niedawno tamtędy jechał. Zatem ruszamy!
Gdy wjeżdżamy na kładkę jesteśmy przekonane, że ułatwi nam ona pokonanie najtrudniejszej części szlaku. O my naiwne! Te kładki tworzą tor przeszkód: 20 metrów kładki, i spadek w dół. Pięć metrów po ziemi i wyrwa do pokonania by wjechać na kolejną kładkę. Choć mamy grube opony z kładek musimy rowery sprowadzać i na nie wprowadzać. Idziemy zatem w ślimaczym tempie.
A wokół ptaki śpiewają, komary bzyczą a gzy kąsają. Próba odbicia w bok do Główczyc okazuje się nie do sforsowania: po bagiennym podłożu jechać się nie da, a komary i gzy wpadły w euforię, na widok dawno nie widzianej ludziny. W końcu się poddajemy. Ruszamy trasą dookoła…
Potem spotkałyśmy wielu innych rowerzystów, którzy na hasło „Skrót przez Kluki” kiwali tylko ze zrozumieniem głowami. Wielu przed nami tam poległo i pewnie wielu jeszcze polegnie… A szkoda, bo byłby to świetny łącznik i przy okazji dla rowerzystów na trasie doskonała okazja by odwiedzić skansen w Klukach.
Gdy potem widzimy kolejny skrót szlaku (wiodący trylinką czyli betonowymi szcześciąkątnymi płytami) nie mamy wątpliwości, że jednak pojedziemy asfaltem. Może i dłużej, ale na pewno wygodniej.
Główczyce – Maszewko – Sasino
Ten odcinek trasy dał nam popalić. Bo mamy tu dosłownie wszystko: betonki (na których człowieka wytrzęsie), bruk (typu kocie łby, gdzie trzęsie jeszcze bardziej) i ścieżka wzdłuż asfaltu gdzie mijają nas mknące auta. Jest tak gorąco, że co kilkanaście minut musimy robić sobie postoje na picie (i rozprostowanie kręgosłupa).
Do wody dodajemy elektrolity a ja wykorzystałam patent z Afryki. Na noc włożyłyśmy butelkę do zamrażarki, potem owinęłam ją pareo i teraz dolewamy sobie lodowatej wody do bidonów i napojów izotonicznych.
Droga malowniczo wije się to do góry to w dół. W pewnym momencie mam na liczniku piękną cyferkę 66,66.
– Zobaczysz, jeszcze będą same ósemki – żartuje Dorota. Dziś idziemy na rekord!
Przez chwilę chciałyśmy dotrzeć do Łeby aby stamtąd jechać na latarnię Stilo, ale perspektywa nadmorskiego kurortu nas osłabia. No i nie wiemy czego się spodziewać po tamtejszej drodze. Potem spotkany rowerzysta powie nam, że od Łeby są korzenie i raczej walka o przetrwanie…
Był taki moment, że poczułam iż dalej nie dam rady. A przed nami jeszcze ze 40 km… Założyłam słuchawki (bezprzewodowe, specjalne na rower by było słychać też otoczenie), puściłam sobie hity z lat 80 i… ruszyłam dalej. To był mój taki tajny energetyk, dzięki któremu udało mi się pokonać kryzys.
Od latarni Stilo do Białogóry
Gdy jedziemy z Sasina do Stilo nie mam wątpliwości, że to droga w jedną stronę. Bo mamy długi, trzykilometrowy zjazd. Nie ma szans, bym tędy podjechała z powrotem… Na szczęście dalszy szlak jest piękny a do tego przyjazny: utwardzona droga w lesie. I to bez komarów! Więc nawet nie narzekam, że morza tego dnia wcale nie widziałyśmy.
Na liczniku zaliczamy 77,77, potem 88,88 i wreszcie 99,99! A do kompletu mam jeszcze taki ładny ciąg cyfr: 100,01 😀 Ja wiem, że ściganci to śmigają takie dystanse co dzień, ale dla mnie to był naprawdę wyczyn!
Dzień 6: Białogóra – Jastarnia, 62 km
Dziś to już luzik. Z perspektywy wczorajszego dnia – przejechanie 60 km to łatwizna!
Białogóra – schody na plażę
Rano śniadanie w uroczym pokoju z widokiem na ogród i las. Jakbyście trafili do Białogóry to polecam: Pokoje gościnne „Bartek” ul. Morska 2. Z dala od zgiełku, bardzo miły pokoik.
Tutejsza plaża jest piękna – tyle że daleko. Od miasta się jedzie i jedzie… Szerokim deptakiem, przez las. A na końcu czekają nowe schody z kładką do sprowadzenia wózków i rowerów.
Dębki – spotkanie z psim championem
Ruszyłyśmy przez las i od razu niespodzianka: przez drogę właśnie przechodził padalec. Poczekałyśmy, by bezpiecznie dotarł na drugą stronę po czym w Dębkach ruszyłyśmy na poszukiwanie kawy. Na plaży była bardzo stylowa restauracyjka, niestety wyglądało na to, że będzie otwarta za pół godziny. A może godzinę… Ruszyłyśmy dalej.
Jadąc wzdłuż deptaka (trudno się tu jedzie, bo droga jest dla aut i rowerów, a do tego co chwila wchodzą na nią piesi) spotkaliśmy niezwykłe psy. Wyglądały tak niesamowicie, że aż spytałyśmy, czy możemy je sfotografować! Okazało się, że był to champion Polski, pudel królewski z kuzynkami 😀
Dalszy szlak wzdłuż morza trochę nas wymęczył, bo była to droga dojazdowa dla aut na plażę. Słoneczna niedziela. No to wiecie, co się działo… I tak do samej Karwii… Kurz, samochody, letnicy ze sprzętem do wypoczynku a między tym wszystkim co jakiś czas rowerzyści…
Rozewie – przerwa obiadowa w latarni
Ominęłyśmy Jastrzębią Górę – szczerze mówiąc tego dnia było trochę podjazdów, zjazdów więc już nie miałyśmy za bardzo sił by jechać ku pomnikowi najdalej wysuniętego krańca Polski. Zwłaszcza, że bardzo chciałyśmy odwiedzić latarnię Rozewie.
Tu niespodzianka: do czerwca włącznie (i od września) jest przerwa obiadowa. Od 13.45 do 15.00 wstępu do latarni nie ma. Co ciekawe toaleta jest otwierana przez panią tylko po zapłaceniu gotówką 3 zł. Więc jak masz tylko kartę, cóż, zostaje okoliczny las albo szukanie bankomatu 😉
Na Półwysep Helski!
Licznik przy drodze pokazuje, że tą trasą dziś przejechało ponad 700 osób, a rocznie 34881. Czyli jesteśmy na ostatniej – najbardziej uczęszczanej prostej. Przed latarnią w Rozewiu spotkany cyklista uprzedzał nas, że co prawda utworzenie ścieżki rowerowej na Hel to spory sukces (była to jedna z pierwszych takich tras w Polsce), ale lata świetności ma za sobą.
No cóż, kostka to nie jest najbardziej przyjazna nawierzchnia dla rowerzystów, zwłaszcza, gdy się zaczyna wybrzuszać… Więc ta trasa przez półwysep była taka słodko-gorzka. Z naprawdę pięknymi miejscami i takimi, które po prostu trzeba było przejechać.
Chałupy – raj sportów wodnych
Zdecydowanie najbardziej urokliwy fragment prowadził tego dnia z Chałup: piękna promenada nad Zatoką Pucką. Po niebie śmigają kajty, po wodzie żagle windsurfingu. Miejsce naprawdę z klimatem!
Potem śródleśny przejazd, chwila obok aut i znowu piękny odcinek nad zatoką. Bo żeby była jasność: wzdłuż całej długości ścieżki na Półwyspie Helskim nie prowadzi ona nad morzem. Co akurat nie przeszkadza, skoro jest widok na zatokę.
Jastarnia – pizza na plaży
W Kuźnicy na chwilę przystajemy w porcie i wreszcie docieramy do Jastarni. Tu okazuje się, że restauracja z widokiem na morze właśnie zamknęła przyjmowanie zamówień (jest 20.00, no ale takie mieli przepisy). Udało się nam dosłownie wyżebrać z kuchni nie odebrane przez kogoś zamówienie…
Rozkładamy na plaży pareo, słońce zachodzi malując morze złotymi promieniami… Cysorz to miał klawe życie – aż sobie same zazdrościmy, jak mamy fajnie!
Dzień 7: Jastarnia – Hel, 20 km
Ten dzień w założeniu miał być relaksujący i prawie się udało! Rano odwiedzamy molo w Jastarni i Juracie po czym mkniemy do Helu by dotrzeć ku pomnikowi wyznaczającemu kres naszej wycieczki. Nad samym morzem jest świetna trasa na podeście – szkoda, że takiej nie było w Klukach i kilku innych miejscach, gdzie można by podziwiać widoki…
Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie i Dorota jedzie ze mną na dworzec. Bo ja za chwilę mknę koleją do Sopotu by spotkać się z przyjaciółmi, a Dorota zamierza dobrze wykorzystać czas na odpoczynek oraz odwiedziny w fokarium. Do Gdyni dociera tramwajem wodnym (z racji COVID w czerwcu 2021 kursowało ich znacznie mniej).
Spędzam wspaniałe popołudnie z Kuzią, Kochańczykiem, Gronkiem i Magdą, po czym docieram na dworzec. Wieczorem docieramy do Warszawy. Kolejna przygoda za nami. I już marzy się nam jakiś następny wypad…
Podsumowanie
Cała trasa wiedzie ze Świnoujścia do Helu, choć podobno na Wyspie Wolin czeka was trochę premii górskich. Jak ktoś ma wprawę to całą trasę przejeżdża w 5 dni. My przejechałyśmy z Kołobrzegu na Hel 392 km. Jak na pierwszy raz – super! A do tego poczułam się naprawdę fizycznie silna. Fajnie jest czasem pokonać własne słabości, by odkryć w sobie nowe możliwości działania 😀
W pociągu z Helu spotkałam rowerzystów, którzy nocowali w hamakach nad morzem. Biwakowanie na dziko w Polsce nie jest legalne (z wyjątkiem wyznaczonych przez Lasy Państwowe specjalnych stref, ale nad morzem ich nie ma) – ale wyglądało to bajecznie. Za to całkiem legalnie można tak nocować w Szwecji. Może to niezły pomysł na przyszłość?
Nocowałyśmy na kwaterach, uznałyśmy, że będziemy dość zmęczone i przyda się nam prysznic. Lepiej noclegi zarezerwować wcześniej, w sezonie (lipiec-sierpień) może to być bardzo trudne (mało kto chce przyjmować na jedną noc).
Warto mieć ze sobą łyżkowidelec i nóż: dzięki temu można robić sobie śniadania i kanapki na drogę. Przydatny też jest bidon: w wielu miejscach prosiłyśmy po prostu o dolanie do niego wody i dodawałyśmy elektrolity (dzięki temu byłyśmy odrobinę less waste).
Nastaw się, że trasa ma różną nawierzchnię i że tak naprawdę nie biegnie cały czas nad morzem. Zobaczenie z niej plaży to raczej wyjątek niż reguła. Ale jest w wielu miejscach naprawdę bardzo malownicza.
Ekwipunek czyli co zabrać?
Co zabrać ze sobą? Nie za wiele, bo przecież wszystko trzeba wieźć. Bardzo przydała mi się mapa Maps.Me która wyświetlała trasę off line oraz Locus Map gdzie mogłam zapisywać ślad naszej trasy. Dorota miała wgraną mapę en.mapy.cz (momentami lepiej pokazywała trasę, warto mieć 2 różne mapy!).
UWAGA: w upale telefon może się bardzo rozgrzać i przestanie wyświetlać mapę! Dlatego przydatna byłaby też mapa papierowa, ale nie miałyśmy, korzystałyśmy więc z broszur w Informacjach Turystycznych.
Z ubraniami poszłam w minimalizm (bo lepiej prać niż wozić więcej i do tego brudne!):
- 2 koszulki,
- spodenki rowerowe,
- majtki rowerowe,
- leginsy,
- cienka bluza z długim rękawem,
- polarowa bluza,
- 2 staniki sportowe,
- 2 pary majtek,
- 2 pary skarpet,
- lekka kurtka przeciwwiatrowa,
- poncho przeciwdeszczowe,
- pareo,
Do tego zabrałam:
- zestaw do napraw,
- pompka,
- mały ręcznik z mikrofibry,
- szczoteczka do zębów,
- krem z filtrem (50)
- szampon i odżywka (w małych opakowaniach)
- krem nawilżający
- sztyft do ust
- kubek termiczny,
- 2 talerzyki,
- 2 łyżkowidelce,
- scyzoryk,
- aparat,
- statyw gorilla,
- powerbank,
- kabel do ładowania baterii i aparatu
- słuchawki bezprzewodowe
- maseczki
- lekkie adidasy
- crocksy
Dorota miała dodatkowo:
- torebki do pakowania kanapek,
- apteczka,
- smar,
- pasta do zębów,
- mydełko (też do robienia prania!)
- żel na oparzenia,
Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie kupić większych sakw, ale Dorota słusznie zauważyła, że im większe tym łatwiej coś dopakować. I będzie ciężej. Zatem warto się trochę ograniczyć 😀 A jakbyście szukali listy z rzeczami do pakowania się na wyjazd to mam taką przygotowaną TUTAJ
Przeczytaj o trasie rowerowej nad Wisłą w Warszawie i wycieczce rowerami do Płocka.
Jakbyście szukali dobrego sklepu rowerowego to polecam sklep „Korba” ul. Białobrzeska 13 w Warszawie. To tu kupiłam moją Czerwoną Kropkę (model GIANT Talon), którą ruszyłam w tą podróż.
(c) AfrykAnka.pl
Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!
2 komentarze
Cześć Ania przekozacka trasa i wyprawa. Planuję podobną tylko nieco krótszą bo Ustka – Hel w połowie Lipca 2024. Miałbym kilka pytań więc jak znajdziesz chwilkę możesz się odezwać
pozdr z Krakowa!
To prawda – trasa dała nam wiele radości choć w sumie czułam trochę niedosytu widoków morza z drogi, którą jechałyśmy rowerami 😀