Msza w Rwandzie czyli jak zostałam gwiazdą social media

Afrykańska msza to doświadczenie niepodobne do tego, co znasz z Europy. Muzyka, entuzjazm, niesamowita energia. Gdy zatem byłam w Rwandzie, natychmiast sprawdziłam, gdzie zastanie mnie niedziela. Zastała w okolicy PN Volcanoes. W niewielkiej miejscowości Kinigi, skąd potem wyruszyliśmy do wioski kulturowej Gorilla Guardians.

Gdy powiedziałam w hoteliku, że chcemy iść na mszę, obsługa od razu delegowała ochotnika. Po kilku minutach marszu doszliśmy do kościoła. Ot, zwykła hala, ale przed nią już budowany jest nowy murowany kościół – duma całego zgromadzenia!

Po lewej stronie powstający nowy kościół, w tle - ten, który odwiedziłam.

Po lewej stronie powstający nowy kościół, w tle – ten, który odwiedziłam.

Msza – nie licz na anonimowość

W pierwszej chwili chciałam zmieszać się z tłumem, ale nasz przewodnik wręcz zaciągnął nas w pobliże ołtarza. Skoro trafili się znamienici goście (obcokrajowcy!), trzeba ich posadzić na honorowym miejscu. Bardzo szybko odkryłam jego główną zaletę: tylko tu były otwarte okna, dając złudzenie przewiewu.

Wnętrze kościoła bardzo różniło się od tego co znam z Polski. Przede wszystkim: brak ołtarza. Msza to raczej uduchowione przemówienia – wygłaszane po kolei przez ludzi ubranych w garnitury, a nie sutanny. Zamiast ministrantów czy scholi był… zespół muzyczny.

Keybord i gitary tworzyły muzyczną oprawę, podczas gdy co jakiś czas występował jeden z chórów. Bo były aż trzy! Młodzieżowy, seniorów i rodzin (czyli obywateli w wieku 30+). I do tego ta muzyka! Śpiewana na głosy, z entuzjazmem, pełna rytmów i energii! Taka msza na zawsze zostaje w pamięci!

Msza jest pełna muzyki i śpiewu.

Msza jest pełna muzyki i śpiewu.

Tymczasem na podium (będącym odpowiednikiem naszego ołtarza) staje para. On to szef tutejszego dystryktu, ona to jego żona. Chcą podziękować wszystkim zgromadzonym za modlitwę w intencji zdrowia. – Bo szef miał wypadek samochodowy, był w szpitalu i my się tu wszyscy za niego modliliśmy – szepce mi przejęty przewodnik z hotelu.

Po chwili mikrofon przejmuje żona szafa i mówi, jak wiele dla niej znaczyła modlitwa całego zboru i że jest im dozgonnie wdzięczna za duchowe wsparcie. Alleluja! Amen!

Szef z żoną dziękują całemu zgromadzeniu za wsparcie.

Szef z żoną dziękują całemu zgromadzeniu za wsparcie.

Teraz mikrofon przejmuje mężczyzna, który (jak mi tłumaczy przewodnik) opowiada, że dziś mamy gości z Europy. Przyjechali do Rwandy i cieszymy się bardzo, że są z nami. I opowiedzą nam coś o sobie.

Czas na show!

O kurczę! To o nas! Czyli muszę zrobić małe show! Czas się podzielić pozytywnymi emocjami. Wchodzę na podium, biorę mikrofon i (wzorem moich poprzedników) zaczynam od gromkiego: „Alleluja!
– Alleluja!!! – odpowiadają entuzjastycznie zgromadzeni.

 – Przybyliśmy tu z Polski, kraju w Europie, skąd pochodził Jan Paweł II! Bardzo się cieszymy, że jesteśmy tu, w Rwandzie. W kraju tak pięknym i tak wspaniałym! Bardzo wam dziękujemy, że modlicie się tu z nami. Niech Bóg błogosławi Rwandę! Amen! Alleluja! Pewnie powiedziałam coś jeszcze (bo jak twierdzi mój mąż jestem bardzo gadatliwa), ale najważniejsze, że zgromadzeni byli bardzo tą improwizowaną przemową ucieszeni.

Zaczyna grać zespół, a Dorota spontanicznie do nich dołącza. Msza się coraz bardziej rozkręca!

– Alleluja! Bóg jest tutaj! Nie za górami, nie za lasami. Nie. On jest TU! – prowadzący mszę schodzi z podium, wskazuje palcem w ludzi. –W tobie bracie i w tobie siostro! Módlmy się, aby Jego nauka zawsze nas prowadziła! – w tym momencie zespół zaczyna grać skoczną melodię i chór młodzieżowy zaczyna swój występ.

Tańcząc i śpiewając!

Niewiele myśląc przechodzimy z Dorotą przez cały kościół i dołączamy do nich. Podpatrujemy kroki i staramy się tańczyć do rytmu. W pewnym momencie zaczynam tańczyć jak Etiopki: dłonie na biodra, ramiona rytmicznie podrzucane do góry. Po ilości nagrywających komórek i śmiechu zebranych widzę, że ten styl jest tu zupełnie nie znany. Nie szkodzi! Będą mieli co opowiadać!

Wiecie jak to zwykle jest gdy turysta trafi na ceremonię? Turysta – mniej lub bardziej otwarcie – stara się jak najwięcej nagrać, sfotografować, sfilmować. Tym razem role się odwróciły. To zebrany w kościele tłum nas nagrywa, fotografuje i filmuje. Coraz śmielej nad głowami zebranych pojawiają się skierowane w naszą stronę komórki.

Nawet żona szefa zeszła z podium, by mieć lepszy kadr! Jakaś matka odłożyła dziecko, by nas sfilmować. Biznesmen w modnym krawacie też nas filmuje, i jego matka, i kilku sąsiadów obok. Nawet kilka osób z młodzieżowego chóru (nie przerywając śpiewu i tańca) robi z nami szybkie selfie!

Msza z naszym udziałem została uwieczniona!

Msza z naszym udziałem została uwieczniona!

I mogłabym na tym zakończyć karierę w rwandyjskich social media, ale coś mnie podkusiło. Nim wyszliśmy – jeszcze raz biorę mikrofon. Dziękuję im za te spotkanie i ponieważ zbliżają się święta Bożego Narodzenia – chcę im zaśpiewać kolędę. „Cicha noc” w suahili.

Byłoby idealnie – gdyby nie to, że to jednak trudna melodia. A ku mojemu zaskoczeniu muzycy z tutejszego zespołu jej nie znają. Śpiewam więc a capella i pod koniec brawurowo fałszuję, śląc promienny uśmiech w dziesiątki komórek. Teraz NAPRAWDĘ będą mieli co wspominać!

Zmieszałam się z tłumem!

Zmieszałam się z tłumem!

Choć jeśli tej kolędy nie znają, to jest jakiś cień szansy, że nie zauważyli że fałszuję 😀
Najważniejsze, że intencje były czyste!

Przeczytaj jak wygląda modlitwa w Etiopii.
Tu znajdziesz nasz portal o Namibii.
Wyjazdy do Rwandy i Ugandy organizuje Biuro Podróży TORRE.


(c) AfrykAnka.pl

Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Może Cię zainteresuje...

Zostaw komentarz