Czad. Bachikele Arch – cud natury

Patrzę na Bachikele Arch i oczom nie wierzę. Toż to brat bliźniak słynnego łuku Delicate Arch z Utah w USA! Tak samo dumnie wznoszący się nad skałami, tak samo płonący czerwienią w zachodzącym słońcu. Tyle, że jego piękno podziwiamy w samotności…

Z każdej strony łuk wygląda inaczej.

Z każdej strony łuk wygląda inaczej.

Gwiazdy nad łukiem

Niezwykły krajobraz Ennedi został wpisany na listę UNESCO. Jak napisano w uzasadnieniu: „To płaskowyż z piaskowca poprzecinany kanionami i dolinami o spektakularnym krajobrazie z klifami, naturalnymi łukami i pojedynczymi formacjami skalnymi”. I oto jeden z tych cudów jest przede mną.

Zachłanność. To raczej wada niż cnota, ale gdy zaczynam fotografować, zawsze grzeszę zachłannością w poszukiwaniu coraz to nowych kadrów. Może wejść wyżej, może stanąć bardziej z boku? W przypadku tego łuku wiedziałam, że chcę go sfotografować nocą. O drugiej nad ranem zegarek nie musi mnie budzić – wyręcza go w tym księżyc, świecący wprost nade mną.

Aparat na statywie, kilka prób i zaczynam długie nocne zdjęcia. Teraz mam czas tylko dla siebie. Z dala od codziennej dreptaniny, pikającego telefonu i piętrzących się rzeczy do zrobienia. Po godzinie ustawiam kolejne zdjęcie. Patrzę w gwiazdy. Od jakiegoś czasu zaczęłam się uczyć je rozpoznawać, dziś są dla mnie niczym przyjaciele, dając poczucie, że wobec zmienności świata, kruchości naszego losu – one trwają takie same od tysięcy lat, choć być może już nieistniejące.

Gwiazdy nad łukiem.

Gwiazdy nad łukiem.

Wariacja czarno-biała.

Wariacja czarno-biała.

Wschód słońca na Saharze

Z metafizycznych myśli wyrywa mnie proza życia. Choć akurat ten moment jest czystą poezją. Niebo z boku Bachikele Arch powoli nabiera koloru. Najpierw głęboki granat, potem delikatne smugi czerwieni, barwiące chmury coraz intensywniej. Nie mam pojęcia, co udało mi się zarejestrować w nocnych zdjęciach, ale teraz zaczyna się magia narodzin nowego dnia.

Budzi się nowy dzień...

Budzi się nowy dzień…

Biorę aparat i ruszam pod łuk. Nie ma tu żadnego szlaku, więc idę trochę na czuja. Tu osypują się kamienie (cholera, muszę aparat przewiesić na plecy, by dotarł na górę cało!), tam trzeba przeskoczyć nad rozpadliskami (dopiero potem, z góry, widzę, że zaledwie kilkanaście metrów w bok była zupełnie prosta droga do góry…).

W końcu staję pod łukiem. Wciąż pamiętam to uczucie, gdy dwa lata wcześniej stałam samotnie pod Delicate Arch. Przez ten jeden moment, czułam się jak milion dolarów, jakby ktoś ofiarował mi cały świat u stóp. Tu mam zupełnie inne wrażenia. Po horyzont – krajobraz odwieczny. Skały oddają czerń nocy, rozjaśniając się w słońcu nowego dnia.

Krajobraz widziany spod łuku.

Krajobraz widziany spod łuku.

Widok w stronę słońca...

Widok w stronę słońca…

Nasz obóz pod łukiem.

Nasz obóz pod łukiem.

Kilka chat ludzi Toubou, dla których pustynia jest domem, wygląda niczym miniaturki, z tej odległości nie da się zobaczyć ludzi. Drzewa, wyzłocone pierwszymi promieniami słońca, rzucają długie cienie. W dole nasz obóz powoli budzi się do życia. Tu w górze, łuk rozpala się w słońcu. Przechodzę na jego drugą stronę: urwisko uniemożliwia dalszą wędrówkę. Staję na krawędzi i fotografuję Bachikele Arch z drugiej strony. Ania, Janusz i Wojtek też dotarli na górę. Wspaniale jest razem przeżywać piękno tego miejsca, choć każdy z nas zapamięta to miejsce po swojemu.

Janusz i Wojtek pod łukiem.

Janusz i Wojtek pod łukiem.

Ania, moja imienniczka i pierwsze promienie na łuku Bachikele.

Ania, moja imienniczka i pierwsze promienie na łuku Bachikele.

W guelcie de Bachikele

Słońce coraz wyżej się wznosi, co oznacza tylko jedno: za chwilę śniadanie, pakowanie obozu, ruszamy dalej. I choć chciałabym zostać tu dłużej – czas wracać. Ale Bachikele ma dla nas jeszcze jeden skarb. Między skałami czeka guelta. To słowo w języku arabskim oznacza wodę pozostałą w kanionie. Kiedyś, w latach obfitych deszczy płynęła tędy rzeka. Ale rzeki na pustyni to pojawiają się, to znikają pod piaskiem. Cudem guelty są oczka wodne, istniejące przez cały rok. Dzięki nim mogą przetrwać ludzie i zwierzęta.

Guelta de Bachikele.

Guelta de Bachikele.

Osły z kanistrami wody wędrują do osady.

Osły z kanistrami wody wędrują do osady.

Co ciekawe kanion i guelata Bachikele są uważane za prawdziwe skarbnice ekologii, bo mają unikalną roślinność, nie występującą w innych miejscach Sahary i Sahelu. By to dostrzec potrzebna jest bardziej zaawansowana wiedza botaniczna, ja zachwycam się rosnącymi wokół palmami.

W guelcie spotykamy kilkoro dzieci i kobiet. O ile te pierwsze ze śmiechem nam pozują o tyle te drugie zasłaniają twarze i nie chcą być fotografowane. Rozumiem je. Bo niby dlaczego miałyby być statystkami do plenerów naszych zdjęć? Ale mija kilka minut, Ula cudownie potrafi rozkrochmalić każdą spotkaną osobę i kobiety właściwie nie mają nic przeciwko kilku portretom. A możecie nam pokazać, jak nas widzicie? Jasne, tutaj jesteś ty sama, a tu wy razem, a tu wasz osiołek… Kobiety zaśmiewają się – no bo kto to widział, by fotografować osła?!

Nasze zdjęcia rozbawiły kobiety.

Nasze zdjęcia rozbawiły kobiety.

Chłopiec i jego osiołek.

Chłopiec i jego osiołek.

Spotkanie w guelcie.

Spotkanie w guelcie.

Piękność ludu Toubou.

Piękność ludu Toubou.

Kozioł na pace

Za chwilę przybędzie im kolejny powód do wesołości, bo fotografujemy… kozy. Dla nas wszystko tutaj jest niezwykłe, ciekawe, inspirujące. Dla nich to codzienność, rzecz poślednia, uwagi niewarta.

Tyle, że nasza czadyjska obsługa robi tu zakupy na kolację. Po chwili na auto pakowany jest kozioł.
– Ale jak to?! Mamy go zjeść? Może powiedz mi, że zapłacimy, ale nie chcemy go zabierać.
– No tak się nie da. Wyjdziemy na idiotów, a poza tym, skoro jecie mięso, to czemu akurat tego kozła chcecie ułaskawić? – pytam, choć znam odpowiedź. Mięso kupowane w sklepie jest anonimowe, odcięte od oczu, ciepła, dotyku. To tylko produkt, który z żywym zwierzęciem (pozornie) nie ma nic wspólnego. Co innego ten kozioł. Choć mało urodziwy – jest obok nas i myśl, że za kilka godzin skończy w naszym garnku wywołuje dyskomfort.

Tyle że on (w porównaniu ze zwierzętami z przemysłowych hodowli) miał dobre życie. Słońce, swobodę wędrówek, wiatr w sierści i zielone trawy (bo przecież tu nikt nie ma zapasów paszy!). A teraz jego koźli żywot dobiega kresu, czego dobitnie dowodzą sznury wiążące go z naszym autem…

Dzieci odłączyły kozła od stada...

Dzieci odłączyły kozła od stada…

Zwierzę ląduje na pace auta.

Zwierzę ląduje na pace auta.

Bachikele, mon amour

– To właśnie przez ten łuk chciałem przyjechać do Czadu. – mówi Grzesiek, którego zdjęcie Bachikele w albumie zachwyciło wiele lat temu. Doskonale go rozumiem. Ja trafiłam na relację ze wspinaczki w Ennedi i zapragnęłam zobaczyć te niesamowite skały na własne oczy.

Czas opuścić Bachikele. Zostawiamy za sobą samotny łuk i zielone palmy w guelcie. Przed nami długa droga do skalnych iglic Habeiki  i jezior Ounianga. Nazwa łuku i regionu bywa też zapisywana: Bishekele, Bashekele oraz wszelkie inne wariacje.

Zajrzyj do wpisów o najlepszych biwakach w USA, o zielonej Saharze i o pustyni Namib.


(c) AfrykAnka.pl

Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Może Cię zainteresuje...

Zostaw komentarz