Jedna z ostatnich scen Star Wars to dwa purpurowe słońca zachodzące nad planetą Tatooine, gdy mistrz Jedi Obi-Wan przywiózł zawinięte w koc niemowlę…
Spis treści:
Upalny plener Star Wars
Koło czasu się zamknęło, Luc Skywalker wrócił do miejsca, skąd pochodził jego ojciec Anakin. Ten, który do historii przeszedł jako Darth Vader, rycerz ciemnej strony Mocy. Scena zachodu słońca, podobnie jak wiele innych, kręcona była właśnie w Tunezji.
George Lucas odnalazł tu fantastyczne plenery. Wyschnięte słone jezioro i bezkresna pustynia idealnie pasowały do wyobrażeń o pozaziemskich krajobrazach. Podziemne domy w Matmacie i warowne ksary okazały się doskonałymi odtwórcami gwiezdnych miast o niezwykłej architekturze.
Filmowanie na pustyni było prawdziwym wyzwaniem, gdyż zdjęcia kręcono w lipcu (kto wpadł na tak szatański pomysł?), gdy za dnia temperatury potrafiły sięgać 50 stopni. Stąd ekipa filmowa zmuszona została do nader wczesnych pobudek (nawet o 4 rano!), by już o 9 kryć się w poszukiwaniu cienia.
Inspiracji do strojów Jedi dostarczyły tradycyjne berberyjskie burnusy. Trzeba przyznać, że są doskonałe: zrobione z wielbłądziej wełny: grzeją nocą i chronią przed upałem za dnia. A do tego – jakie są stylowe!
Pustynia – filmowa gwiazda
Chcemy dotrzeć do Oung Jemel niedaleko Tauzaru. Kawałek pustyni wdzięczną nazwę Szyi Wielbłąda otrzymał w spadku po formacji skalnej przypominającej odpoczywającego wielbłąda. A wokół pustka.
Po horyzont – nicość. Chyba zabłądziliśmy, przecież to niemożliwe, by cokolwiek tu było? Jednak jest. Nasz kierowca zna trasę na pamięć i oto nagle na horyzoncie pojawia się wypatrywany wielbłąd.
Choć w sumie mapę mogę sobie odpuścić, bo w miejscu gdzie jesteśmy jest tylko wielka, żółta plama. Bez GPS odnalezienie drogi jest po prostu niemożliwe.
Ale właśnie te przestrzenie dla filmowców są wielkim atutem, pozwalając im na kreowanie własnych światów. Po oskarze dla „Angielskiego pacjenta” Tunezyjczycy z dumą twierdzili, że przynajmniej w części to zasługa ich krajobrazów, jako że 80% filmu powstało właśnie tutaj.
Mos Espa na Saharze
Potrzeba jeszcze pół godziny jazdy i oto nagle widzę… Mos Espa! Makieta stworzona dwadzieścia lat temu na potrzeby „Star Wars” awansowała do roli sztandarowej atrakcji. Zbudowano ją na wzór ksarów: z kamieni, drewna i gliny.
Domy w kształcie igloo wzbogacono o „kosmiczne” elementy w postaci stożkowych iglic przy wejściach i metalowe drzwi. Idealne dla fanów Gwiezdnych wojen do zostawienia pamiątkowego napisu. Gwiezdne miecze i burnusy znakomicie pozwalają na podróż wyobraźni, warto jednak nieco przymknąć oczy, by nie widzieć dykty z jakiej zrobiono kosmiczne statki.
Mam wrażenie, że scenografowie nieźle się bawili przy ich projektowaniu: połączenie rur PCV z kawałkami odkurzacza dało zaskakująco ciekawe efekty.
Turystyczna inwazja
Gdy nasyciwszy się samotnością i zdjęciami zbieramy się już do odjazdu, na Mos Espa następuje inwazja terenowych aut.
Wysypuje się z setka osób rozbiegających się we wszystkie strony.
– Ale czad, jak na filmie!
– Gośka, tutaj chodź, zdjęcie sobie zrobimy!
Mam omamy słuchowe? Ależ nie, to po prostu liczna wycieczka rodaków nam się trafiła! Trzeba mieć szczęście, by na pustyni znaleźć się w takim tłumie, a do tego Polaków.
Nasi synkowie na emocje Gwiezdnych wojen są jeszcze za mali, ale skoro dotarliśmy aż tutaj, nie możemy odmówić sobie opowiedzenia im (w strasznym uproszczeniu) fragmentu historii zaczynającej się nieśmiertelnym: „Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…”
Do najbliższej osady czeka nas długa droga. Przy odrobinie szczęścia może ich uśpi ta historia… Kilka lat później obejrzą ten film z wypiekami!
Zdjęcia do tego wpisu są autorstwa mojego oraz Krzysztofa Kobusa / TravelPhoto.pl
Relacja z naszych podróży po Tunezji jest na portalu Planeta Kobusów: pierwszy wyjazd oraz drugi wyjazd. Masa inspiracji i praktycznych podpowiedzi!
(c) AfrykAnka.pl
Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!