Koronawirus szaleje za oknem, a ja po kilku tygodniach od powrotu, chciałabym podzielić się z wami historią wyjazdu, który pilotowałam dla TORRE. Ta opowieść może się wam przydać, bo wygląda na to, że świat podróży jaki dotąd znaliśmy zmieni się na długo. To też dobre studium przypadku jak trudno podejmować decyzje, nie mając pełnych danych, co w podobnych sytuacjach jest normą.
Spis treści:
Piątek 13/03 – wyruszamy!
Ustalamy z grupą, że piątek trzynastego dla nas to szczęśliwa data i wylatujemy z Polski. Na lotnisku w Lome (Togo) mamy mierzoną temperaturę (wszyscy zdrowi!), dezynfekowane ręce i wypełniamy karty dotyczące naszego potencjalnego kontaktu z koronawirusem.
Wieczorem okazuje się, że od niedzieli 15/03 Polska na 10 dni zamyka granice powietrzne, a Polaków wracających do kraju czeka kwarantanna. TORRE zaczyna sprawdzać jak zorganizować nasz powrót do Europy i dalej lądem. Sytuacja zaczyna się zmieniać z godziny na godzinę. „Nic to” – mówimy – „Jak będziemy wracać to może już granicę otworzą a potem posiedzimy w domu, ogarniemy zdjęcia.”
Sobota 14/03 – w krainie voodoo
Rankiem jedziemy na zwiedzanie stolicy Togo. Odwiedzamy Targ Fetyszy (gdzie na straganach piętrzą się fetysze na każdą okazję, a w sklepach z pamiątkami wydajemy pierwsze pieniądze). Potem podjeżdżamy pod granicę z Ghaną, odwiedzamy plażę. Spacerujemy przez targ z pamiątkami, co kończy się pakunkami z maskami, rzeźbami, biżuterią, wachlarzami i… koniecznością wymiany pieniędzy! Na szczęście zamiast banku jest pan, który wsiada do naszego busa i robi nam wymianę 😀
Po południu odwiedzamy wioskę by uczestniczyć w transowej ceremonii voodoo. Wita nas starszyzna i za zgodą miejscowych duchów możemy wejść do wioski. Hipnotyczne rytmy i śpiew, kobiety wpadające w trans – to wszystko robi ogromne wrażenie! A na miejscowych wrażenie zrobiły nasze tańce z nimi 😀 Dla mnie możliwość dzielenia się z nimi tańcem była zaszczytem – to jakbyśmy zostali na chwilę przyjęci do tej społeczności. Piękne doświadczenie!
Żegnamy się bardzo serdecznie, przed odjazdem zostawiamy szefowi wioski piłkę z pompką i zestaw kredek, co budzi zrozumiałą radość dzieci. Wieczorem spotykamy się z Basią (prowadzącą Fundację EDU Afryka), która opowiada jak się na co dzień żyje w Beninie. Robimy małe party na tarasie hotelu, patrząc na rybaków ruszających na połów po jez. Togo. Jest idyllicznie.
Niedziela 15/03 – z Beninu do Ghany
Rano przekraczamy granicę Beninu, chwilę po nas przyjeżdża drugi bus z turystami. Formalności trwają i trwają (jak zwykle!), ale w końcu udaje się nam wjechać (Benin wprowadził restrykcje z wjazdem dla ludzi z krajów gdzie zanotowano przypadki koronawirusa). Dziś niedziela – zatem bardzo chcemy wziąć udział w mszy w Celestial Church. Nasz przewodnik Noe (co za świetne imię!) znajduje nam niewielki kościółek, gdzie możemy dołączyć do wiernych.
Msza wygląda kompletnie inaczej niż w Polsce: muzyka i tańce, a podrygujące dzieciaki wyglądają genialnie! Robimy zdjęcia, filmy, po czym spontanicznie dołączamy do tanecznej modlitwy. Przed rozstaniem śpiewamy im jeszcze „Przybieżeli do Betlejem” i dziękujemy, że nas tak serdecznie przyjęli.
Chcemy jechać dalej do Ouidah, ale dostajemy wiadomość, że mamy wrócić na granicę by… lekarz zbadał nam temperaturę. Noe decyduje, że najpierw zjemy obiad – gdy pijemy zimne piwo przyjeżdża samochód z wojskowym (maseczka, rękawiczki), który wypełnia jakieś papiery. Nie mamy wyjścia – musimy wracać. Na granicy okazuje się, że drugi bus stoi tu cały czas (jest już 15!) i wszystkich nas zawracają do Togo. Do Beninu nie mogą wjechać obywatele z krajów „zagrożonych” – tyle, że… nie ma listy jakie to kraje. A jest niedziela, nic się nie dowiemy.
Dostaję od Basi kopię dekretu wydanego przez rząd Ghany: 17.03 od godz. 13.00 obywatele z państw gdzie zanotowano 200 zachorowań nie będą wpuszczani. Jeśli mimo wszystko wjadą – mają przymusową kwarantannę (14 dni). W tym momencie w Polsce jest już ze 120 przypadków zachorowań (gdy wylatywaliśmy było 50) – do wtorku na pewno będzie ze 200. Nasz wylot do kraju jest z Accra – jak nie dostaniemy się do Ghany to mamy przechlapane. Nagle okazuje się, że w sumie to dobrze, że nie wjechaliśmy do Beninu, bo potem byśmy się z niego nie wydostali, a już na pewno nie moglibyśmy wjechać do Ghany!
Razem z Noe i miejscowym partnerem TORRE ustalam dalszy program do zrobienia w Ghanie i uznajemy, że trzeba tam jechać od razu, najlepiej przez mniejszy punkt kontrolny na granicy. Wyruszamy, po drodze odwiedzając apteki, by kupić Coartem. To lek na malarię – gdyby ktoś zachorował po powrocie będzie czym się leczyć (bo nie wiadomo co będzie w naszych aptekach).
Granicę przekraczamy po ciemku. Mamy mierzoną temperaturę, wszyscy nas czujnie obserwują. Na pytanie „Czemu byliście tylko 1 dzień w Beninie” opowiadamy, że pojechaliśmy na festiwal voodoo. Atmosfera jest napięta i chcemy jechać stąd jak najszybciej, ale musimy jeszcze wymienić pieniądze. Ściągnięci przez przewodnika cinkciarze mocno kantują, ale nie mamy wyboru, bo nie wiadomo kiedy uda się odwiedzić bank.
Wreszcie późnym wieczorem docieramy do hotelu nad rzeką Wolta. Jako strategię dalszych decyzji przyjmujemy: „Pomyślę o tym jutro” – bo tyle rzeczy się zmienia, że nie da się robić planów co będzie za kilka dni.
Poniedziałek 16/03 – nowy program, nowe wyzwania
Dzień zaczynamy od wizyty w miasteczku: odwiedzamy zakład krawiecki, spotykamy uczennice w mundurkach (a Noe opowiada nam, że tu w szkołach dziewczyny muszą mieć krótkie włosy, by skupić się na nauce a nie wyglądzie!), idziemy na targ. Tu kupujemy orzeszki (i robimy sprzedawczyni sesję), dokupujemy afrykańskie materiały na sukienki, fotografujemy wielkie worki z ryżem i papier toaletowy (towary w Polsce w tym momencie deficytowe!).
Gdy wychodzimy z targu sprzedawca orzeszków zakrywa na nasz widok twarz maseczką, takie zachowanie powtarza się u kilku osób, a ktoś woła za nami „Koronawirusy idą!”. To pierwszy moment, gdy robi się nieprzyjemnie. Uznajemy, że musimy wprowadzić dodatkowe zasady zachowań: nie podawać nikomu ręki, nie głaskać dzieci, nie brać do rąk żadnego jedzenia (ani innych rzeczy należących do tutejszych ludzi).
Noe informuje nas, że właśnie rząd wprowadził zakaz zgromadzeń powyżej 20 osób: zamknięto szkoły, nie będzie uroczystych pogrzebów ani festiwalu Akwasidae. W związku z tym musimy znowu przemyśleć dalszy program. Na dziś naszym celem jest dojazd do Ho, gdzie mamy nocleg. Przy drodze Noe wypatrzył warsztat kente.
Kilkunastu mężczyzn tka tradycyjne tkaniny na malutkich krosnach. Kolorowe nici rozpięte nad ziemią robią niesamowite wrażenie. Mężczyźni zarabiają jakieś 5 USD dziennie, za pięknie tkany pas materiału płacimy po 50 cedi (ok 9 USD) – kupujemy kilka na pamiątkę. Bo nie wiemy, czy zobaczymy tkalnie koło Kumasi.
Po drodze Noe pokazuje nam plakaty promujące równy podział obowiązków: mężczyźni noszący drewno lub wodę i pomagający w pracach domowych. Stajemy też na chwilę przy warsztacie „I love art” gdzie tworzone są tablice i rzeźby nagrobkowe.
Dojeżdżamy do Ho (stolica regionu Volta, ok. 100 tys mieszkańców). Ponieważ zauważyłam sklepik z kapeluszami z Mali (a kompletnie nie wiadomo kiedy gdzie co kupimy) stajemy na spontaniczny shopping. Część grupy idzie do supermarketu. Przed wejściem każdy musi umyć ręce wodą z mydłem (!), a sprzedawczynie noszą jednorazowe rękawiczki.
Po obiedzie (zjawiskowa sałatka z awokado i rybą!) w hotelu jedziemy na targ. Jak na zakaz zgromadzeń to całkiem tu tłoczno – pewnie z kilkaset osób obok siebie. Tu po raz pierwszy naprawdę odczuwamy wrogość części ludzi. Jest ich niewielu, ale wyraźnie słyszymy wołane za nami: „Koronawirus!”. Ktoś wygraża, ktoś ostentacyjnie się odwraca lub zakłada maskę. Są też ludzie cieszący się, że robimy im zdjęcia, przyjaźni (i jest ich naprawdę sporo), ale zaczynamy czuć się nieswojo.
Od TORRE przychodzi informacja, że Ghana zawiesza publiczne imprezy i jest pytanie czy chcemy kontynuować dalej podróż? Brussel Airlines może zmienić nam datę wylotu na 18/03 bez dopłat. To oznacza wylot pojutrze. Jesteśmy dopiero trzy dni na miejscu, chcemy jeszcze jak najwięcej zobaczyć, rozważamy możliwość wcześniejszego powrotu ale raczej po 20/03. Poza tym obawiamy się, że jak zaczęła się panika z wyjazdami, to na ten lot 18/03 może być tłum ludzi, a wtedy wzrasta ryzyko zakażenia. Brussel Airlines twierdzi, że spokojnie możemy wracać 24/03 (zgodnie z planem).
Koło północy dostaję od Basi info, że od 22/03 Togo zamyka granice powietrzne. W Beninie został potwierdzony pierwszy przypadek zachorowania.
Wtorek 17/03 – sanktuarium małp i szycie sukienek
Rano zaczynamy mieć wątpliwości, czy jednak nie skrócić wyjazdu, ale jeszcze nie jesteśmy zdecydowani. Najchętniej byśmy wrócili 20/03, ale czy będą miejsca? Przy śniadaniu zapewniam grupę, że co prawda jestem wciąż wesoła i dbam o dobry nastrój, ale wraz z całą Ekipą TORRE bardzo się przejmujemy tym, co dzieje się wokół. Tyle, że moim zadaniem jest zapewnić ludziom poczucie bezpieczeństwa, a panikowanie temu nie służy.
Od rana Artur i Magda z TORRE sprawdzają połączenia, dzwonią po MSZ, ambasadach, przedstawicielstwach dyplomatycznych Ghany i gdzie się tylko da. Rejestrują całą naszą grupę w systemie MSZ „Odyseusz” (dla osób poza Polską, które nie mogą wrócić) i „LOT do domu” – bo nie wiadomo, jak się rozwinie sytuacja. Wydzwaniają do wszystkich świętych od Brussel Airlines i dyplomacji. Wszyscy zgodnie się zaklinają, że nie są planowane żadne zawieszenia połączeń ani blokady granic.
Tymczasem wyraźnie coś się zmienia w podejściu miejscowych ludzi. Nie machają do nas, nie uśmiechają się. Dociera do nas, że jesteśmy tu niechcianymi gośćmi, bo przecież skąd mogą wiedzieć, że my nie z Niemiec ani Włoch. Dla nich każdy biały to nosiciel zarazy (w tym momencie dosłownie).
Noe nim się gdzieś zatrzyma – zastanawia się, jak będziemy tu przyjęci. W jednej z wiosek oglądamy wytłaczanie oleju palmowego. Kobiety pozują nieco nieśmiało, rozbawione naszym zainteresowaniem.
Dojeżdżamy do Monkey Sanctuary w wiosce Tafi-Atome. Żyją tu koczkodany mona (Mona monkey) uważane od 200 lat za święte, gdyż wierzy się, że są one posłannikami bogów. Idziemy z przewodnikiem przez las deszczowy.
Małpy wskakują na niego, by dostać się do bananów w misce, biegają między nami, czasem siadają komuś na ramieniu (rzecz jasna nie bezinteresownie!). Wracamy spacerkiem przez wioskę: w miejscowym barze młodzieńcy piją wino palmowe i awanturują się grając w karty, wzdłuż drogi stoją stragany z odrobiną wszystkiego.
Wyruszamy w kierunku wioski z garncarkami, ale Noe obawia się, że nie zdążymy na rejs po jez. Wolta, skreślamy zatem ten punkt programu i ruszamy do Akosombo. Pierwotnie mieliśmy tu zostać na 2 noce, ale sytuacja tak szybko się zmienia, że nie jesteśmy w stanie tego zaplanować. Jutro to zbyt daleko, wprowadzamy więc nowe hasło: „Pomyślę o tym za chwilę”.
Po drodze zatrzymuje nas patrol wojskowy. Nasz przewodnik mówi, że jedziemy nad jez Wolta i jutro mamy lot do domu. Wojskowy dopytuje się, jak się dezynfekujemy, czy na pewno wszyscy zdrowi i czy na pewno jutro lecimy? Ponieważ nie udaje mi się uruchomić karty ghańskiej z internetem (podejrzewam już spiskowe teorie, że rząd odcina obywateli od sieci), prowadzę z TORRE korespondencję z telefonu Noe. Już podjęliśmy decyzję o powrocie 18/03. W obecnej sytuacji dalsze zwiedzanie traci sens. Nie wiadomo co będzie można będzie zobaczyć, miejscowi ludzie czują się przez nas zagrożeni, a późniejszy wylot to niewiadoma.
Okazuje się, że jest 7 miejsc na powrót 18/03. Ja jako pilotka wracam z ostatnimi osobami, więc 10 osób ciągnie zapałki. To jest bardzo trudny test dla nas wszystkich: ktoś zostanie i nie wiadomo kiedy dokładnie będzie mógł wrócić, ale jesteśmy dobrej myśli, że najwyżej gdzieś do 24/03 przeczekamy. Dorota decyduje się zostać z Elą (wyciągnęła zapałkę bez łebka), druga Dorota zostaje z Jurkiem (kochani!). Posyłam listę 6 nazwisk do TORRE, bo bilety znikają błyskawicznie i nie ma na co czekać.
Obiad jemy w knajpce przy drodze, w telewizorze za barem leci jakaś telenowela, na pasku w dole non-stop informacje związane z pandemią. W Ghanie jest 7 przypadków, a arcybiskup wyraża głębokie niezadowolenie z decyzji rządu o zakazie zebrań, bo modlić się razem trzeba… Skąd my to znamy?
Docieramy do Hotelu Afrikiko: gdzie mamy rejs łódką po jeziorze Wolta. Tymczasem odbieram telefon od TORRE, że na dziś wieczór jest 11 biletów do Brukseli. Ile czasu potrzebujemy by się dostać na lotnisko? Błyskawiczna burza mózgów z Noe: czy damy radę? Teoretycznie do przejechania jest 90 km, ale po południu korki w stolicy bywają monstrualne, a jeśli coś zepsuje się w aucie – nie zdążymy i stracimy bilety. Uznajemy, że to zbyt ryzykowne i potwierdzam wylot 18/03 (sześć osób) i 20/03 (pozostała piątka).
Na rejs zamiast tradycyjnej łodzi bierzemy wypasioną motorówkę (jak z raperskiego teledysku 🙂 bo łatwiej z niej będzie robić zdjęcia. Mijamy rybackie łodzie, dopływamy do elektrowni na jeziorze. Wysoko na jednym z brzegów widzimy willę prezydenta Ghany. Cysorz to ma klawe życie (ale do wody baaardzo daleko!).
Ponieważ kupiłyśmy trochę materiałów, na naszą prośbę Noah ściągnął krawcowe. Dziewczyny mają ze sobą żurnale (!) i plakaty ze wzorami sukienek. Co prawda jutro mamy zaplanowane 2 noce w hotelu nad morzem (gdzie krawcowe miałyby więcej czasu na szycie), ale dziewczyny już tu są, ich siostry i matki chętnie podejmą wyzwanie, a my nauczyliśmy się już nie planować niczego za daleko.
Zlecamy sukienki, bluzki i spódnice – mają być na następny dzień rano. Zobaczymy. Cena bardzo do przyjęcia: 50 Cedi (ok. 33 zł), trochę drożej niż normalnie, ale przecież zlecamy pracę ekspresową.
Ustalam z Noe, że piątka pozostająca w Ghanie pojedzie na wybrzeże, jeśli nie zamkną muzeum w zamku Elmina to je odwiedzimy, może las deszczowy, może wioski na wybrzeżu. Zobaczymy co będzie możliwe.
Wieczorem dostaję info od TORRE, że Brussel Airlines zawiesi połączenia i nie wiadomo jak będzie można wrócić. Na lot 18/03 udało się zdobyć 8 biletów. Rozważamy kilka opcji, najlepszą wydaje się błyskawiczne dokupienie 3 biletów na KLM, a resztę ekipy posłać Brussel. Zaczyna się wyścig z czasem: TORRE wraz z naszym agentem lotniczym walczą szaleńczo o bilety.
Od przedwczoraj pracują razem z Primapolem – naszym agentem lotniczym do 23.00, doliczyli się że przez te dwa dni zrobili nam ok. 14 rezerwacji na różne loty! Mój lot jest tylko do Brukseli, ale będę się martwić na miejscu dalszym połączeniem. Przy kolacji całą ekipą ustalamy, że koszt tych dodatkowych trzech biletów weźmiemy i podzielimy na siebie jako grupa, w miarę solidarnie uczestnicząc w dodatkowych kosztach powrotu.
Liczba zachorowań na koronawirusa w Polsce przekroczyła 230, w Ghanie jest potwierdzonych 7 chorych.
Środa 18.03 – koraliki, trumny i wylot do Europy
Dwie osoby robią odprawę on-line korzystając z wifi hotelowego, resztę odprawimy na lotnisku, bo sieć jest rozpaczliwie wolna. Drukuję wszystkie bilety (co okazuje się wyzwaniem, ale w końcu udaje się managerowi hotelu to ogarnąć). Krawcowe są przed czasem z naszymi kreacjami!
Nim dotrzemy do Accra – jedziemy jeszcze przez Odumasi Krobo, by odwiedzić warsztat koralików krobo. W uliczce wiodącej do warsztatu zauważam piękne równościowe plakaty: on i ona nad drinkami. Wyskakujemy na zdjęcia, przy okazji degustując lokalną piołunówkę. Mocna!
W warsztacie okazuje się, że właściciel jest w Tanzanii (gdzie utknął i nie wiadomo kiedy wróci). Oprowadza nas jego córka Alina, opowiadając jak powstają tutejsze przepiękne koraliki. Oczywiście kończy się sporymi zakupami – zostawiamy sobie jeszcze trochę pieniędzy na odwiedziny targu z pamiątkami w stolicy, choć biorąc pod uwagę zawirowania z biletami wiemy, że nie możemy liczyć na przysługujące nam na bilecie 2 bagaże i trzeba się zmieścić w jedną walizkę.
Gdy jedziemy do Accra dostaję wiadomość od TORRE, że musimy zrobić błyskawicznie odprawę on-line, bo sprzedano więcej biletów niż miejsc. Kto pierwszy ten lepszy. Odprawy zrobionej rano w hotelu nie widać w systemie… Oczywiście internet po drodze ma szybkość zrelaksowanego żółwia, więc proszę Artura by się porozumiał z miejscową firmą i by zrobili nam odprawę przez Kraków lub biuro miejscowe. Artur radzi by jak najszybciej jechać na lotnisko i zająć miejsce w kolejce na samym początku – dla tych na końcu może zabraknąć miejsc.
W tej sytuacji zwiedzanie Accra sprowadza się jedynie do błyskawicznego przemknięcia przez warsztat trumien. Tag z pamiątkami musimy odpuścić. Wpadamy na 40 minut do hotelu (przed wejściem mamy mierzoną temperaturę), by wziąć prysznic i się przepakować.
Jedziemy na lotnisko – jakimś cudem w mieście nie ma korków (niestety nie ma też sprzedawców orzeszków, za to miejscowi handlują płynami do dezynfekcji, jednorazowymi rękawiczkami i maseczkami). Na lotnisko docieramy ok. 16.30 i jesteśmy prawie na początku kolejki. Noe czeka na parkingu aż zadzwonię, że wszystko OK – ostatnie dni nauczyły go, że wszystko może się zmienić i chce mieć pewność, że bezpiecznie wylecimy.
Odprawiamy się bez problemu: trzy osoby lecą do Berlina przez Amsterdam, nasza ósemka leci do Berlina przez Brukselę i Monachium. Przed kontrolą bezpieczeństwa znowu mamy mierzoną temperaturę – szczęśliwie wszyscy są nadal zdrowi. Dzwonię do Noe z podziękowaniem dla całej ekipy: dla nich też zaczynają się ciężkie chwile, bo skoro nie będzie turystów – nie mają pracy.
Od Ani z TORRE dostaję kontakty na kierowców busów: jeden dowiezie nas do granicy w Kostrzyniu, drugi odbierze po polskiej stronie. Na razie Europa wydaje się bardzo daleko…
Przy bramce do samolotu jest miło, przyjemnie i spokojnie. Nie wiemy co dzieje się przy odprawie. Może to i lepiej, bo skoro był overbooking to mogą dziać się tam dantejskie sceny. Korzystamy z ostatnich zapasów środków odkażających: mała buteleczka spirytusu 90% jest idealna do coli 😉 Lot przebiega bez problemów.
Czwartek 19.03 – pociągiem i busem do Polski
Przy lądowaniu po standardowej formułce podziękowań słyszymy, że dla personelu Brussel Airlines to też był specjalny lot, bo przez najbliższe 4 tygodnie linia zawiesza połączenia… „Troszczcie się o swych bliskich, cieszcie chwilą i nie marnujcie życia. Do zobaczenia kiedyś, na kolejnych lotach w przyszłości” – mówi kapitan wykraczając poza standardową formułkę. Wylecieliśmy ostatnim lotem z Afryki…
Lotnisko w Brukseli jest wymarłe. Na tablicy z połączeniami przy większości napis: cancelled. Szczęśliwie nasz lot do Monachium nie został odwołany. Nie da się usiąść w żadnej knajpce – w związku z zakazem zgromadzeń wszystkie krzesła zostały zabrane, nie da się płacić gotówką (koronawirusy na banknotach)… Kupujemy po kanapce i siadamy w holu odpraw. Po 2 godzinach okazuje się, że lotu do Monachium nie będzie.
Razem ze Zbyszkiem ruszam znaleźć kogoś, kto nam zmieni bilety na inny lot. Problem w tym, że mieliśmy bilety Brussel Airlines, ale kolejne loty obsługuje Lufthansa. W końcu ustalamy, kto odpowiada za nasz dalszy lot. Docieramy do stanowiska Lufthansy gdzie spędzamy ze 40 minut. Najpierw pani odmawia nam prawa do lotu (bo do Niemiec mogą lecieć tylko Niemcy, a nie turyści!), wreszcie znajduje połączenie do Berlina przez… Helsinki.
Ponieważ wszystko się tak dynamicznie zmienia (a z Helsinek będzie trudniej wrócić jakby co) drążę temat innych połączeń, w tym czasie Zbyszek sprawdza jak wygląda kolej (bo nawet nie wiemy, czy kolej między państwami teraz jeździ?). Andrzej z ekipą weryfikują „LOT do domu”, a ludzie w TORRE i Primapolu siwieją, usiłując znaleźć inne połączenia. Wreszcie Lufa proponuje nam lot następnego dnia przez Amsterdam.
Jednak po pierwsze: nie wiadomo, czy on się odbędzie, po drugie: Niemcy w każdej chwili mogą zamknąć granice powietrzne, po trzecie pani nie zostawia złudzeń: w obecnej sytuacji prawa pasażera linii lotniczych nie obowiązują, nie opłacą nam hotelu, nie gwarantują żadnego przelotu, bo może też zawieszą wszystkie loty. Postanawiamy jechać lądem.
Idziemy po bagaże. Wypakowano je na następny lot i są gdzieś odłożone. Po półtorej godziny w końcu się odnajdują. Biegniemy do kas biletowych: standardowe bilety za 39 Euro są w normalnych czasach, kupowane w przedsprzedaży. Cena dla desperatów chcących jechać natychmiast to 183 Euro. Dużo, ale na piechotę nie będzie taniej, a na pewno nie szybciej. Dosłownie w ostatniej chwili wpadamy na peron.
Dorota K. dostaje zaszczytną funkcję „biletowej” – trzyma wydruki i spis połączeń. To ważne, bo mamy 3 przesiadki i zmiany peronów! O 14.13 wyruszamy na Brussel Nord, potem jedziemy do Kolonii, a stamtąd do Berlin Hbf (Dworzec Główny). Na ostatnim odcinku okazuje się, że jeszcze w Ham trzeba zmienić pociąg…
Korzystając z sieci w pociągu sprawdzamy co dzieje się na przejściach granicznych. Armagedon! Samochody stoją nawet po 30 godzin, nie da się przewidzieć gdzie będzie najkrótsza kolejka. Ela (lecąca KLM) przemknęła taksówką po pół godzinie stania, busy międzynarodowe zawieszone. Bardzo chcemy zdążyć przejść granicę przed północą, bo doszły nas wieści, że na przejścia graniczne przerzucono wojsko. Obawiamy się nowych restrykcji z wjazdem po północy…
TORRE załatwiło nam dwa transporty. O g. 21.00 Dawid odbiera nas w Berlinie i o 23.00 jesteśmy przy przejściu w Kostrzyniu. Omijając kolejkę aut dowozi nas polną drogą pod mostu. Na piechotę mijamy słupek granicy Niemiec, przekraczamy Odrę i po drugiej stronie przemiła pani w stroju jak z filmu o medycznej apokalipsie mierzy nam temperaturę. Przy szyi, bo jest zimno, więc pomiar czoła mógłby być zafałszowany (!).
Sympatyczny pogranicznik każe nam wypełnić karty kwarantanny i daje ulotkę dotyczącą dalszego postępowania. Drugi bus już czeka na nas. Marzy się nam toaleta i ciepłe picie, ale okazuje się, że ze względu na koronawirusa, toalety na stacjach benzynowych są zamknięte (!). W końcu znajdujemy stację Orlenu, ale kartka na drzwiach mówi, że w środku w sklepie mogą być tylko… 3 osoby naraz. Jest tak zimno, że zaraz się poprzeziębiamy!
Piątek 20.03 – welcome home!
Jedziemy całą noc, z krótkimi postojami co jakiś czas. O 6 rano dojeżdżamy do parkingów koło Okęcia. Dla mnie to już powrót do domu i początek kwarantanny, dla reszty ekipy ostatni etap. Jest piękny wschód słońca, nagrywamy na telefon podziękowanie dla TORRE, ślemy info do pozostałej trójki co u nas.
Tego dnia liczba chorych na koronawirusa w Polsce przekroczyła 400. W Ghanie odnotowano 16 przypadków, w Togo – 9, a w Beninie – 2.
Po powrocie do Polski znalazłam info, że w Ghanie dwa pierwsze zachorowania na koronawirusa były u osób przybyłych z Norwegii i Turcji – co tłumaczy, czemu ludzie na nasz widok czasem zakładali maski…
Podsumowanie: koronawirus i wyjazd
Nikt nie był w stanie przewidzieć rozwoju sytuacji. Jeszcze w styczniu prowadziłam wyjazd do Namibii dla TORRE i odbył się bez żadnych zakłóceń. W lutym byłam z rodziną i przyjaciółmi w Botswanie i Namibii – koronawirus wydawał się odległym problemem, który nas nie dotyczy. Decyzja podjęta w marcu, ponad tydzień przed wylotem, wtedy wydawała się całkiem racjonalną. Dynamika zmian na świecie zaskoczyła wszystkich.
Mieliśmy ogromne szczęście, że to była wyprawa TORRE – bo gdy sytuacja zaczęła się zmieniać, Artur, Magda i Ania wraz z ekipą Primapolu robili wszystko co w ich mocy, byśmy bezpiecznie wrócili do domu. Mi jako pilotce ich zaangażowanie, wiedza i doświadczenie dawało poczucie bezpieczeństwa, że nie zostaniemy w żadnym momencie zdani na siebie. Wielkim wsparciem był też Noe oraz miejscowa ekipa, która non stop robiła co w ich mocy, by rozwiązywać kolejne problemy związane ze zmianą programu a potem z naszym wylotem.
Wreszcie – co bardzo istotne – na ten wyjazd trafili właściwi ludzie 😀 Rozumiejący, że czasem nie mamy wpływu na to co się dzieje, podejmujący racjonalne decyzje, potrafiący cieszyć się życiem, maksymalnie wykorzystujący pozytywne chwile od losu i dzielnie znoszący stres.
Wszystkim wam: ekipie TORRE i Primapol oraz uczestnikom tego wyjazdu bardzo dziękuję, za tą niezwykłą (i z pewnością niezapomnianą!) wspólną podróż.
Epilog
Wszyscy odbyliśmy kwarantannę, wszyscy wrócili zdrowi. To co dziś jest normą (nie wychodzenie z domów, zakaz wstępu do lasu czy parku, ograniczenia ilości osób w sklepach), jeszcze miesiąc temu wydawało się niewyobrażalne. Koronawirus zdemolował błyskawicznie nasz świat. Zmieni także podróżowanie. Jak? Niebawem napiszę wam o możliwych scenariuszach.
Opowieści o tym wyjeździe możesz posłuchać w audycji TOK FM gdzie z Ewą Podolską mówię, jakie podróże czekają nas po COVID.
(c) Anka Olej-Kobus | AfrykAnka.pl
Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!