To była jedna ze wspanialszych naszych podróży. Przez tydzień żeglowaliśmy katamaranem niczym piraci z archipelagu Kornatów. Było po prostu bajkowo!
Spis treści:
Rodzinny rejs
– Czy wypada w porcie spać na siatce? – pytam Przemka, naszego skippera. Jest czerwiec, nawet po zachodzie słońca jest blisko 30 stopni.
Jako czteroosobowa rodzina mamy dwie kajuty, ale jedna przez cały rejs posłuży nam tylko jako schowek na bagaże i łazienkę, bo spanie na pokładzie okazało się zbyt kuszące.
– A nie wpadnę do wody? – martwi się sześcioletni Staś. By uspokoić smyki przywiązuję obu linką do siatki. Teraz mogą spać spokojnie!
Przepis na rodzinny rejs wymyślony przez Agnieszkę i Macieja Olszewskich z Blue Sails jest genialny w swej prostocie: weź kilkoro rodzin z dziećmi i zamustruj animatorkę. Wymyśl scenariusz pirackich zajęć i wybierz akwen, gdzie żegluga między atrakcjami nie jest zbyt długa.
Dobierz skippera, który rozumie potrzeby najmłodszych członków załogi i wyrusz po przygodę! Na naszym katamaranie są trzy rodziny i 4 dzieci (w wieku od 6 do 12 lat) oraz Agnieszka (zawodowa przedszkolanka), która od rana prowadzi zajęcia dla małych korsarzy. Obecność nieobowiązkowa, ale kto by sobie odmówił przyjemności rozbrojenia bomby z bibułek, by odkryć temat danego dnia? Mamy zatem „dzień papugi”, „dzień liny” czy też „dzień szukania skarbu”. I co najważniejsze: mamy wspaniałą zabawę!
Początek przygody
Archipelag Kornatów na mapie wygląda niczym perełki rozrzucone po błękitnej wodzie. Wypływamy z Szybenika i szybko przechodzimy przeszkolenie z oszczędzania wody. Wprawdzie nasze zbiorniki mogą pomieścić 800 litrów, ale przy 7 osobach dorosłych i 4 dzieci wystarcza to zaledwie na 2 do 3 dni. Na szczęście wody do kąpieli wokół nie brakuje!
Gdy docieramy na teren Parku Narodowego podpływa do nas motorówka ze strażnikami, którzy pobierają opłatę 400 kn od łodzi za dobę pobytu. Postanawiamy wspiąć się na kamienny szczyt wyspy Żakan: wokół widać wyłaniające się z wody pagórki, tworzące piękny krajobraz jasnożółtych oaz między bezkresnym błękitem.
Kulinarne skarby konoby
Po drugiej stronie odkrywamy malowniczą zatokę z maleńkim porcikiem i stylową konobą (lokalną restauracją) Larus. Miejsce niesamowicie klimatyczne zatem podnosimy kotwicę i zmieniamy miejsce postoju. Nagrodą jest wieczorna kolacja z widokiem na morze i wyspy wokół. No i rewelacyjne dania z owoców morza: wielkie krewetki z grilla, rozpływająca się na podniebieniu ośmiornica, półmiski z różnymi rybkami a na koniec sery i dalmatyńska szynka. Bajka!
Rankiem okazuje się, że rozpaczliwie potrzebujemy wody! I to nie tyle by ugasić pragnienie, lecz wodowskaz naszego katamaranu nie pozostawia złudzeń: musimy zatankować. Najbliższa w miarę sensowna marina to Piškera (na wyspie o tej samej nazwie). Dobrze, że jesteśmy pod koniec czerwca, jeszcze przed sezonem bo latem są tu ostre ograniczenia poboru prądu i wody, a limit na jacht to ok. 200 litrów!
Piraci z Kornatów
Tankujemy, ładujemy prąd, dokupujemy chleb w tutejszym sklepiku, płacimy za pół dnia pobytu 455 kn i ruszamy ku wyspie Mana. To miejsce szczególne, bo w 1961 roku był tu kręcony film „Szalejące morze” i zachowały się pozostałości filmowych dekoracji. Na naszej locji ruiny opisano jako „Gniazdo Piratów”, rzecz jasna musimy je zdobyć! Jest tylko jeden problem: tabliczka na brzegu informuje, że wyspa jest prywatną własnością: „Wstęp wzbroniony”.
Ale… zbliża się osiemnasta, poza nami nikogo, mamy nadzieję, że szybki abordaż zostanie nam wybaczony! Widoki obłędne, bo z wyspy widzimy wysoki urwisty klif, ostatnie promienie wyzłacają kamienie, cykady cykają, dookoła pusto… Dzieci z kordelasami rozpoczynają w ruinach bitwę o skarb, wreszcie zachodzące słońce studzi temperamenty.
Wieczorem w dali zagrzmiało, zamruczało – burza przeszło bokiem, za to o szóstej rano budzi mnie upał. Ratunku! Zatoczka tak miła jako azyl przed burzą teraz okazuje się pułapką – zero przewiewu, zero chłodu!
Słone jezioro i ośli patrol
Cała naprzód do wyspy Telašćica! Krajobraz się zmienia, pojawiają się drzewa rosnące nad klifami spadającymi pionowo pod wodę. Płynięcie kilkanaście metrów od skalnej ściany wznoszącej się ku niebu jest niezłym wrażeniem!
Ale dla dzieci znacznie ciekawsza okazuje się kąpiel w słonym jeziorze wewnątrz wyspy. Woda cieplutka jak zupa, a dodatkową atrakcją tego miejsca są… osły. Pasą się wokół i nauczyły się, że turyści lubią zwierzaki i zwykle mają coś dla nich. Osły łażą więc stadami rodzinnymi i jak widzą kogoś z melonem lub arbuzem to robią rewizję w piknikowym koszu!
Wracamy na katamaran i w tym momencie Przemek krzyczy: Market płynie! Toni’s supermarket jest bardzo stylowy, bo białą łódkę po burty wypełniają kolorowe owoce i warzywa. Machamy, wołamy by zwrócić uwagę kapitana sklepu i po chwili mamy go u burty. Melony, papryka, pomidory, ogórki, śliwy, nektaryny…
Pływający plac zabaw
Czy na rodzinnym rejsie dzieci mogą się nudzić? Mowy nie ma! Zacznijmy od samego katamaranu. Toż to doskonały plac zabaw! Można poleżeć na siatce, posterować, zwinąć słoneczko z liny (klar na pokładzie mieliśmy zawsze wzorowy) albo się na nich pobujać (gdy staliśmy).
Rzecz jasna tam gdzie to możliwe włączamy je w prace: najstarszy z uczestników dwunastoletni Karol został specjalistą od pontonu (motorowodniak), a Staś i Michaś mieli specjalizację w obsłudze windy kotwicznej i klarowaniu lin. Jedyna dama w tym towarzystwie – siedmioletnia Marysia – robiła po trochu wszystkiego, bo przecież kobieta zmienną jest.
Agnieszka co chwila wymyślała kolejne zabawy: bo o ileż weselej jest zjeść obwarzanek zawieszony na linie bez użycia dłoni, obejść pokład z bombą pod brodą (balonem wypełnionym wodą), czy też spróbować ucieczki na trzech nogach (czyli dwoje dzieci związane w pary kajdanami ze sznurka). A jeszcze trzeba było zrobić łódź podwodną, łapać wodne bomby (zawsze w końcu wybuchały!), pograć w kości pirackie na czekoladowe kulki czy też stworzyć z piórek i papieru wesołej papugi.
W kajucie przybywa nam coraz więcej „skarbów”: własnoręcznie wykonana luneta, dziennik pokładowy, kordelasy, zwierzaki z balonów (Staś zażyczył sobie… lemurka!). Brakuje tylko prawdziwego, pirackiego skarbu…
Piracki skarb
Przedostatniego dnia Przemek i Krzysiek płyną bączkiem do pobliskiej wyspy, rzekomo w poszukiwaniu ujęcia wody. Skały i krzaczki gwarantują, że źródła nie odnajdą, ale zdążą ukryć skrzynkę. Po czym gdy dzieci siedziały na pokładzie, nagle za burtą pojawiły się płynące butelki! Dzieciaki bez namysłu wskakują do wody, każdy ma zadanie wyłowić butelkę. W środku są chyba fragmenty mapy z pirackim skarbem… Dzieciaki są tak przejęte, że nawet nie zauważyły, że mapa średnio pasuje do otoczenia.
Na brzeg! Chyba żaden pirat nie uwijał się tak szybko, jak nasze dzieci w tej chwili! A gdy jeszcze okazało się, że w kufrze zamiast bezużytecznych monet są słodycze i pluszowe misie, mali piraci byli wniebowzięci!
Pożegnanie z Kornatami
Sześć dni minęło nam błyskawicznie. Ostatni dzień przyniósł niezwykłą atrakcję: płynięcie pod fale. Cały pokład zlany wodą, ale dzieciaki wczepione w siatkę piszczą z radości. Po godzinie przemoczone dzieciaki wołają, że to był najwspanialszy dzień w ich życiu! I że żaden park rozrywki nie może się równać z huśtawką na falach!
Za to wieczorem Agnieszka zabiera dzieci na siatkę, gdzie do malutkiej łódeczki z korka i kolorowego papieru każde z nich szepcze swe życzenie, a potem tyci katamaran zostaje zwodowany. Wprawdzie życzenia miały wypowiedzieć tylko dzieci, ale w pomyślałam, że chciałabym kiedyś jeszcze raz przeżyć tak niezwykły rejs…
Lubisz Chorwację? Przeczytaj o średniowiecznym festiwalu Rabska Fjera na wyspie Rab! Zajrzyj do wpisu o Podróżownikach – czyli napisanych przeze mnie przewodnikach i pamiętnikach dla dzieci (jest też Podróżownik – Chrowacja!)
Pełna relacja z naszego rejsu na portalu Planeta Kobusów.
Rejsy (nie tylko rodzinne) oraz czartery organizuje Blue Sails
Polecam butikowe biuro podróży CroVibes specjalizujące się w ciekawych programach po Chorwacji:
(c) AfrykAnka.pl
Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!