Otoczenie jeziora Naivasha wygląda niczym sceneria z filmu o apokalipsie. Rozpadające się domy, podtopione wiaty piknikowe i złowieszczy szum skrzydeł. Kolejne marabuty siadają na drzewach uschniętych drzewach…
Spis treści:
Marabuty – ptaki z horroru
No dobrze, szum ich skrzydeł nie jest wcale złowieszczy, ale gdy młócą skrzydłami powietrze, trudno przegapić ich obecność! Te ptaki po angielsku są nazywane „undertaker bird” co można by przetłumaczyć jako „ptak przedsiębiorca pogrzebowy”. Gdy spacerują, wyglądają jakby wypatrywały twego końca… Nic dziwnego, że trafiły do brzydkiej piątki! Nieopodal jeden z marabutów nieporuszony z gałęzią w dziobie, czyżby postanowił zrobić sobie tu gniazdo?
Co ciekawe puch marabutów jest tak delikatny, że niegdyś tworzono z nich pióra do daktyloskopii. A do tego jest piękny, zatem sto lat temu masowo wykorzystywano go do dekoracji damskich kapeluszy. Gdyby modnisie wiedziały jak wygląda dawca ich ozdób!
Polowanie na pióra omal nie wykończyło marabutów, szczęśliwie przetrwały do naszych czasów. I bardzo dobrze, bo choć są w brzydkiej piątce, to dla natury są bezcenne, zjadając mięso nawet tak zepsute, że nie tkną go inni padlinożercy.
Katastrofa na brzegu
Od kilku lat poziom wód w Wielkich Jeziorach Afrykańskich podniósł się o kilka metrów (i dlatego na niedalekim jeziorze Nakuru nie ma już ogromnych stad flamingów). Naukowcy nie są zgodni co jest przyczyną. Ruchy płyt tektonicznych? Zmiany klimatu? Ale dla ośrodków zbudowanych stylowo tuż nad brzegami jezior był to wyrok śmierci. Dziś podtopione bungalowy są schronieniem dla krokodyli i hipopotamów…
Z naszego namiotu typu safari obserwuję jak na dawnym parkingu pasą się koby defassa, stojąc po kolana w wodzie. Gdy ruszam ku nim z aparatem, przez chwilę mnie obserwują (a ja zastanawiam się co robić, jakby zaatakowały!), po czym spokojnie wracają do posiłku. Szczęśliwie dla mnie te stworzenia są pacyfistami!
Wokół mam idealny plener do zdjęć! Fotografuję czaplę siwą wpatrzoną w wodę i śnieżnobiałą czaplę czarnonogą, która jako punkt obserwacyjny wybrała sobie sterczący pal. Dlaczego nie mówi się, że ktoś jest cierpliwy jak ptak podczas polowania? Gdy wróciłam tu po godzinie, czapla siwa nawet nie zmieniła pozycji!
Polowanie bielików afrykańskich
Safari nie sprzyja wysypianiu się… O 7.30 jesteśmy już w łodzi. Po marabutach nie ma ani śladu, tylko koby odprowadzają nas spojrzeniem. Wystarczyło odbić od brzegu, by spotkać gęsi egipskie płynące nam przed dziobem. Na gałęzi przysiadła mewa szarogłowa, nieco dalej kormoran suszy skrzydła. Elegancko nakrapiany zimorodek (rybaczek wielki – wedle nowych nazw) przez chwilę nam pozuje, podczas gdy z wody łypie na nas hipopotam.
– Gotowi do zdjęć? – John, sternik naszej łodzi, ma ze sobą śniadanie dla bielików. – Zaraz rzucę rybę, przygotujcie aparaty.
Podczas safari na jeziorze Baringo przekonałam się jak szybkie są bieliki, przestawiam zatem aparat na zdjęcia seryjne i ciągły autofokus. John szerokim zamachem rzuca rybę i jednocześnie gwiżdże. Na ten sygnał dwa ptaki podrywają się z gałęzi.
Dopiero potem, oglądając zdjęcia widzę, że bieliki w locie wystawiają łapy do przodu by szponami pochwycić ofiarę. Niesamowita akrobacja! Są przy tym bardzo skuteczne: podobno udaje się im co trzecie polowanie! Za to mi za pierwszym razem nie udaje się tak szybko przesuwać aparatu! Dobrze, że mamy jeszcze dwie ryby, co daje mi szansę na powtórkę.
Płynąc dalej widzimy siedzącego na gałęzi młodego bielika. Wprawdzie ma jeszcze brązowo nakrapiane pióra, ale sylwetkę równie majestatyczną jak rodzice.
A tak wyglądają kolejne fazy polowania bielika:
„Pożegnanie z Afryką” i pelikany
Atrakcją rejsów po jeziorze Naivasha jest płynięcie obok wyspy Crescent, która wiele lat temu była półwyspem. To właśnie tutaj kręcono wiele scen z „Pożegnania z Afryką”, a na potrzeby filmu przywieziono nawet żyrafy masajskie z Maasai Mara. Ale potem podniesienie się poziomu wód sprawiło, że część zwierząt została tu uwięziona.
Dziś można po wyspie spacerować (z przewodnikiem), ale i z łodzi nie brak nam atrakcji. Na gałęziach przysiadły jaskółki, obok dzięciolik moręgowany (kto te nazwy wymyślił?!) metodycznie ostukuje martwy pień. Na brzegu zebrało się stado pelikanów, kolejny zniża się do lądowania. Z rozcapierzonymi łapami wygląda wręcz komicznie!
Z nazwami pelikanów jest niezłe zamieszanie. John pokazuje nam samotnika nieopodal naszej łodzi. To pelikan mały (po angielsku pink-backed pelikan), zaś na brzegu są pelikany różowe (po angielsku great white pelican), które są bardziej różowe niż białe!
Obserwujemy kolejne kormorany, bieliki nawołujące się z czubków drzew, a koby stojące po pierś w wodzie raczą się pływającą zieleniną…
Rozstanie z jeziorem Naivasha
Mogłabym tak płynąć i płynąć, ale czas wracać. Rejs miał trwać godzinę, i tak przeciągnęłyśmy go o kwadrans…
Wyjście z łodzi okazało się wyzwaniem. Bowiem na brzegu przywitała nas delegacja ibisów białowąsych (faktycznie biała kreska przy dziobie przypomina wąsy), dławigad (kuzyn naszego bociana z czerwoną opaską na oczach i żółtym dziobem) płoszący długoszpony, kolejne ibisy.
Jeśli dotrzecie do Crescent Camp (skąd wypływałyśmy łodzią w rejs), koniecznie się rozejrzyjcie wokół. Towarzystwa tutaj na pewno wam nie zabraknie! My zaś wsiadłyśmy do naszego auta pożyczonego w Classic Safaris i ruszyłyśmy po kolejne przygody do Massai Mara!
Zajrzyj do wpisu o safari po Amboseli, rejsie na jez. Baringo oraz wizyty w domu Karen Blixen w Nairobi.
(c) Anna Olej-Kobus | AfrykAnka.pl
Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!