Amboseli to jeden z ikonicznych parków Kenii. Z majestatycznym Kilimandżaro w tle, ze stadami słoni , wędrujących tuż obok auta. Jednak pierwsze spotkanie nie było łatwe.
Przeczytaj rozdział SŁONIE z książki „Zwierzęta Afryki. Przewodnik na safari”
Spis treści:
Czekając na słonie
Mimo, że park nie jest zbyt wielki (392 km2), to podczas pierwszego safari zwierzęta gdzieś się pochowały. Jeździmy i jeździmy, czasem spotykamy pojedyncze zebry i gnu, a poza tym – nikogo! W oddali widzimy stado słoni.
– Poczekajmy co zrobią. – proponuje Monika. – Może przejdą obok nas.
Przez dłuższą chwilę nie zanosi się, by nasze drogi się przecięły. Zwłaszcza, że z oddali nadeszło kolejne stado, więc zwierzęta rozpoczęły rytuał powitań. Obserwujemy przez lornetki jak dotykają się trąbami, przystają obok siebie… A wkrótce pojawia się obok kolejne stado do pozdrowienia! Wreszcie po kilkunastu minutach słonie ruszają w naszym kierunku. Dorosłe wędrują statecznie, maluchy plączą się im między nogami.
Przechodzą przez drogę dokładnie przed naszym autem, wędrując w kierunku niewidocznego za chmurami Kilimandżaro. Odwieczne, majestatyczne, piękne… Safari to także sztuka czekania – tym razem udało się nam doczekać bliskiego spotkania ze słoniami!
Samotna lwica i parady słoni
Następnego poranka wstajemy przed świtem. Podczas afrykańskich wypraw to już dla mnie standard: pobudka o 5.50, pół godziny później szybkie śniadanie i wyruszamy w trasę.
Słońce rysuje złotem akacje, a w oddali widzimy… Klimandżaro! Wreszcie się pojawiło! Pojawiła się też lwica, która najwyraźniej przed chwilą stoczyła walkę sądząc po krwawej ranie na końcu ogona. Przeszła przez drogę i znikła w buszu.
Tymczasem obok drogi widzimy stada słoni. To przechodzą przez drogę, to stają obok, obserwując nas spokojnie. Tutejsze stada słyną z anielskiej wprost cierpliwości do ludzi, pozwalając się fotografować do woli. Dzięki temu park Amboseli jest prawdziwym rajem dla miłośników tych zwierząt.
Wczoraj udało nam się spotkać jedno stado, dziś przy drodze naliczyłam ich ponad dziesięć! Niektóre stoją dosłownie o kilka metrów od nas. Widzimy też uroczą scenkę: jakiś starszak położył się, by odpocząć, maluch obok jednak bardzo chce się pobawić. Kładzie na niego trąbę, po jakimś czasie naśladując starszego kolegę też się kładzie, ale to nudne! Hej, pobaw się ze mną! I mała trąba znowu myszkuje po ciele przyjaciela. Wygląda to przekomicznie!
Po zrobieniu kolejnych portretów (udało się nawet uchwycić samotnego samca na tle Kilimandżaro!), w końcu ruszamy dalej.
Spotkanie z flamingami
Kierujemy się do lotniska (bo w parku jest miejsce, gdzie przylatują awionetki), po drodze oglądając malownicze rozlewiska. I jak tu jechać dalej, gdy przy drodze polują czaple, waruga czyści pióra, a długoszpony patrolują mokradła.
Od kiedy przekopano kanaliki, poziom wody w jeziorze Amboseli podniósł się na tyle, że zrobił się tu raj dla flamingów. Od dwóch lat przylatują tu na gościnne występy. Jadąc groblą widzimy po jednej stronie flamingi różowe (o bielszych piórach, dłuższych szyjach i z różowymi dziobami – stąd ich nazwa) oraz flamingi małe (które dla odmiany są bardziej różowe i mają krótsze szyje i czarno zakończone dzioby).
Dawniej można było spotkać je też tysiącami na jeziorze Nakuru, ale tam dla odmiany zrobiło się dla nich za głęboko. Wciąż znajdziecie w sieci zdjęcia z tysiącami tych pięknych ptaków, ale ogromne stada stały się teraz niezwykle trudne do spotkana. Co ciekawe łacińska nazwa flamingów to phoenicopteridae czyli skrzydła Feniksa – bardzo trafna, bo te ptaki na skrzydłach mają iście ogniste pióra. Zaś od ognia (po łacinie flamma) pochodzi nazwa flamingów w większości języków.
Amboseli – na punkcie widokowym
Rozlewiska wokół jeziora to raj dla wodnych ptaków. Niekiedy na brzegu ląduje ibis z charakterystycznie zakrzywionym dziobem. Ale gdy tylko się zbliżymy – odlatuje na kilka metrów. Łypie na nas okiem jakby chciał powiedzieć: nawet nie próbujcie mnie podejść!
Wśród zielonych kęp cibory papirusowej widzimy ridboka. Ta antylopa o pięknie brązowej sierści żyje na podmokłych terenach, więc niełatwo ją zobaczyć! Chyba uznała nas za nieszkodliwy element krajobrazu, bo po chwili wraca do żerowania.
Obowiązkowym punktem podczas dłuższego safari w Amboseli jest piknik na punkcie widokowym. Jesteśmy dobrze przygotowane! Mamy lód, białe wino, szklanki i owoce 😀 A ze wzgórza widzimy okolicę tak, jak oglądają ją ptaki. Choć akurat w tym momencie niewiele się tu dzieje.
Kilka pelikanów płynie zostawiając za sobą smugi fal, dwa hipopotamy wyszły na brzeg. Są na tyle daleko, że o dobrym zdjęciu nie ma mowy. Nie szkodzi. Za kilka dni dotrzemy nad jez. Naivasha, gdzie na pewno je spotkamy. Za to obok nas przysiadły dwa błyszczaki rudobrzuche. Przekrzywiają łepki jakby mówiły: Ale serio? Nie macie dla nas nic dobrego? No nie mamy, bo chleb im szkodzi, a ja nawet nie wiem co one jedzą w naturze. Rozczarowane, lecą szukać szczęścia dalej.
Zebry w kąpieli
My zaś ruszamy na dalsze safari. Rozglądamy się za wielkimi kotami, ale dziś nie mamy do nich szczęścia. Za to spotykamy zebry w kąpieli! To jedna, to druga kładą się na piasku i obracają z boku na bok wzbijając tumany kurzu. Dzięki temu pozbywają się pasożytów.
Ale jedna z zebr o takiej kąpieli nie ma co marzyć. Jej ogromny brzuch wskazuje, że lada moment do stada dołączy kolejny maluszek. Mamy wielką ochotę poczekać na to doniosłe wydarzenie, ale jest późne popołudnie, poród pewnie odbędzie następnego dnia.
Zwierzęta bowiem potrafią wpłynąć, by moment porodu wypadł o poranku, co daje dziecku większe szanse na przeżycie. Bo już po godzinie noworodek potrafi biegać z dorosłymi, a im lepiej pozna świat w pierwszym dniu życia, tym łatwiej mu umknąć przed drapieżnikiem.
Kilimadżaro zasnuło się chmurami… Czas wracać do lodge. Jadąc przez bramę parku czuję żal, że opuszczam to wspaniałe miejsce. A jednocześnie jestem niezmiernie wdzięczna tym wszystkich ludziom, dzięki którym takie raje zwierząt wciąż jeszcze istnieją.
Oby udało się ich ocalić jak najwięcej.
Safari w Kenii realizowałam samochodem wynajętym od Classic Safaris z Nairobii.
Zajrzyj do wpisu co zabrać na safari do auta oraz do wpisu o jeziorze Turkana.
(c) Anna Olej-Kobus | AfrykAnka.pl
Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!