– Abdul, lwy! – wołam podekscytowana. Prowadziłam właśnie grupę do Tanzanii i po Serengeti jeździliśmy od rana bez specjalnych sukcesów. Wreszcie szczęście się do nas uśmiechnęło.
– Gdzie?! – nasz przewodnik od razu się czujnie rozgląda.
– Świeże ślady. Tam! – pokazuję na rozmiękłą drogę za nami. Najwyraźniej wielkie koty dopiero co tędy przeszły.
Spis treści:
Jeśli marzysz o safari – sprawdź jakie wyprawy pilotuję: Wyjazdy z AfrykAnką.
Żółw lamparci i lwy
Patrzymy wokół. Nic. Ale tak rozpaczliwie nic, jak tylko na safari czasem bywa, gdy ty wypatrujesz oczy, a zwierzęta obserwują cię z pobłażaniem. Bo zawsze mam w tyle głowy myśl, że choć my ich nie widzimy, one doskonale wiedzą o naszej obecności.
Tymczasem poboczem wędruje żółw lamparci – skoro nie ma szans na większe zwierzaki opowiem o małej piątce. Tyle, że gdy właśnie dochodziłam do arcyciekawego wątku p.t.: „seks żółwi”, kątem oka dostrzegłam ruch w dali. Czyżby… Ależ tak! To lwy, których ślady przed chwilą widzieliśmy!
Dwie lwice wstały i ocierają się o siebie przyjaźnie.
– Cztery, pięć, tam obok jest jeszcze głowa szóstej… – stado zbiera się do wędrówki, w plątaninie ogonów i głów trudno dokładnie policzyć ile ich jest. Doliczyliśmy się dziewięciu, ale między ich łapami mogą wędrować jeszcze maluchy! Nie mamy szans ich dostrzec w wysokiej trawie.
Safari w Serengeti
Park Narodowy Serengeti to miejsce jak z początków stworzenia świata. Ogromne przestrzenie i samotne parasolowate akacje. Zwierzęta przywykły do samochodów, zatem stado impali nie przerywa popasu gdy przystajemy obok.
– Zobaczcie: to jest harem tamtego byka – Abdul wskazuje samca z imponującymi rogami. – Ale musi być czujny, bo chwila nieuwagi i jego samice pójdą na randkę z młokosami – pokazuje dwóch samców stojących po drugiej stronie drogi.
Chłopaki ewidentnie mają ochotę na szybki numerek, zwłaszcza, że dziewczyny z haremu co i rusz strzelają okiem w ich stronę i krok po kroku się do nich zbliżają. Co oczywiście doprowadza samca do furii, więc na przemian to odgania młokosów, to zagradza drogę swym samicom.
– Niełatwo jest upilnować tyle żon! – śmieje się Abdul. (Tę scenkę opisałam w „Szekspir na safari„)
W innym miejscu widzimy kilkanaście hipopotamów w rzece. Dwa się awanturują w typowym dla siebie stylu:
– Moja paszcza jest szersza niż twoja!
– Nieprawda! Moja większa!
– Frajer! Zaraz ci pokażę!
– To ja ci pokażę!
Wielkie cielska zderzają się ze sobą, ogromne kły klinują się w otwartych gardzielach. Przygnieciony przeciwnik zanurza się pod wodę, by po chwili wrócić do walki. Tymczasem pozostałe hipopotamy flegmatycznie skubią wodorosty, drzemią lub młynkiem z ogona rozpryskują odchody (dlaczego przeczytaj tutaj). Awantura obok to nie ich problem…
Styczeń to czas „kameleon weather”. W ciągu dnia mamy słońce, deszcz, znów słońce, znów chmury. Nie sposób przewidzieć, co będzie za godzinę, tak jak nie sposób przewidzieć, kogo spotkamy na safari. Bo niekiedy stada zwierząt przechodzą nam przez drogę, a innym razem jedziemy i jedziemy, stworzeń brak, emocje jak na grzybach…
Lampart i papier toaletowy
I kiedy niczego się już nie spodziewasz – przed maską samochodu przechodzi lampart! Obrzuca auto spojrzeniem jakby oceniał naszą przydatność na kolację, po czym znika w buszu. To mistrz zasadzek, którego nie da się dostrzec, jeśli on sam tego nie zechce. Może być trzy metry od ciebie i nie będziesz o tym wiedzieć!
Jednak ten osobnik wybrał odpoczynek na drzewie. Po chwili leży leniwie na gałęzi odcinając się od nieba czarnym konturem. Abdul bierze kawałek papieru toaletowego i przyciska go kamieniem na poboczu, po czym przez walkie talkie informuje zaprzyjaźnionego przewodnika gdzie ma wypatrywać lamparta.
– No wiesz, my wszyscy mamy „magic african eye”, ale warto sobie też pomóc. – wyjaśnia ze śmiechem. Dzięki tej drobnej sztuczce turyści będą pełni podziwu dla talentu tropicielskiego ich przewodnika!
Sylwester z hienami
W styczniu na równinach Serengeti pasą się ogromne stada gnu i zebr.
– Migracja już tu dotarła, za dwa-trzy tygodnie zaczną się narodziny małych. To jest dopiero widok! – choć Abdul jeździ na safari od lat, wciąż ma frajdę z oglądania zwierząt. Teraz nawet jeszcze większą, bo kilka miesięcy podczas pandemii był na bezrobociu, imając się różnych zajęć, by przetrwać.
Sylwester spędzimy na campingu w sercu Serengeti. Jak wszystkie tutaj nie jest ogrodzony, wyjątkiem jest jadalnia, gdzie zamiast ścian są siatki.
– Musieliśmy je wstawić, bo pawiany kradły ludziom jedzenie. – tłumaczy strażnik parku. Choć kraty nie przeszkadzają małym złodziejaszkom: ptaki co chwila wlatują do środka by coś skubnąć ze stołu.
Jako sylwestrową atrakcję wymarzyliśmy sobie ognisko i po chwili płomienie strzelają w niebo. W ich blasku widzimy kolejnych gości: koło kuchni kręcą się hieny.
– Lepiej byście nie mieli żadnego jedzenia w namiotach. – przypominam ludziom. – Szczelnie zamknięte batony czy orzeszki są OK, ale kanapka lub owoce mogą ściągnąć kłopoty. Bo co prawda hiena na jabłko się nie skusi, ale słoń i owszem. A wierzcie mi: trąba myszkująca w namiocie to nic miłego!
Przy ognisku gromadzi się coraz więcej osób. O północy strzelają szampany, turyści i miejscowi składają sobie życzenia by koronawirus przepadł a podróże powróciły.
To marzenie – w końcu udało się spełnić..
Jeśli marzysz o safari – sprawdź jakie wyprawy pilotuję: Wyjazdy z AfrykAnką.
Moje opowieści z Tanzanii przeczytasz w magazynie Kontynenty 1/2021
Co warto zabrać na safari do auta przeczytasz TUTAJ porady jak zachować się na safari TUTAJ.
Zajrzyj do wpisów o polowaniu karakala oraz safari w Ngorongoro
(c) AfrykAnka.pl
Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!