„Szczęśliwe chwile to motyle…”, ale poza tymi szczęśliwymi, w podróży są też te trudniejsze momenty. Trochę przekłuję balonik mego idealnego życia, jaki tworzą social media. Tak, jestem nieustępliwą Pustynną Lwicą, niosącą radość PippiAnną, opowiadającą historie AfrykAnką. Taką znacie mnie na co dzień i to jest moja jaśniejsza strona… I zwykle widać tylko ją.
Za mną bardzo intensywny rok pracy. Prowadziłam grupy do Gambii, Senegalu, Gwinei Bissau, Maroka, Ugandy, Rwandy, Tanzanii, Kenii, Togo, Beninu, Ghany, Namibii, Botswany i Zimbabwe. Od samego czytania można się zmęczyć! Byłam naprawdę zalatana, a jeszcze wpadłam do Malawi i mojej ukochanej Zambii. Choć wygląda to jak praca marzeń (i naprawdę ją kocham!), czasem nawet w najpiękniejszych miejscach miewałam trudniejsze chwile. Ta była jedną z nich…
***
Stałam na lotnisku czekając na kolejną grupę. Wiedziałam, że nie pojawią się prędko. Odprawa graniczna, bagaże, to wszystko zajmuje czas. Założyłam słuchawki, puściłam nagrania muzyki Hansa Zimmera. Dźwięk fortepianu oddzielił mnie od gwaru głosów wokół. Patrzyłam na wychodzących ludzi. Zmęczonych długim lotem, pełnych nadziei i emocji. Oto dotarli do celu, będącego nowym początkiem. Przywieźli ze sobą oczekiwania, wyobrażenia, pragnienia… Wreszcie są w tej Afryce, mitycznej, mistycznej, prawie na końcu świata…
Wokół mnie kolejni przewodnicy odbierali swe grupy we wszystkich jezykach sytej Europy. Buon giorno, guten morgen, bonjour, good morning… Przechodzili dalej. Musimy wymienić pieniądze, tak lot długi ale warto było, jedzenie nie najgorsze, mąż zawsze marzył byśmy tu przyjechali, to ile pieniędzy wymienić, a gdzie możemy kupić kartę do telefonu, bo dzieci i rodzina się martwią… Przechodzili dalej i dalej, niekończący się strumień ludzi…
A ja stałam niczym Kariatyda. Znieruchomiała pod ciężarem… wspomnień? Niespełnionych marzeń? Czy ja jeszcze mam marzenia o podróży tutaj?… Czekałam aż pojawi się moja grupa. Obce osoby, które przez najbliższe dni będą ze mną przemierzać kawałek Afryki.
Po policzku spłynęła łza. Mała Ania wewnątrz mnie szlochała z samotności, przytulana przez siwowłosą Ankę, obiecujacą, że będzie dobrze. Oczy skryte za okularami, ludzie nie widzą tego, czego nie spodziewają się zobaczyć. Więc w tłumie wokół nikt nie dostrzegł moich łez…
– Pani Ania? – moja grupa powoli zaczęła wychodzić z hali przylotów. Przykleić uśmiech, emocje schować głęboko. Szybko objaśnić gdzie wymienić pieniądze, karta do telefonu, jakie wyzwania czekają na dziś.
To właśnie w naszej branży nazywamy profesjonalizmem… Moje uczucia na razie przestają być istotne. Mam grupę, którą muszę się zaopiekować, poprowadzić, pokazać im ten cudowny, zupełnie inny świat Afryki…
Ostatnia łza spłynęła chwilę przed zaśnięciem, przytulona przez nieskończenie cierpliwą poduszkę obcego hotelu…
Czasem kolorowy świat mojej pracy bywa też szary smutkiem…
***
Nic złego się nie dzieje, nie musicie mnie ratować, emocjonalne dołki są normalne. Terapia dała mi samoświadomość i umiejętności, dzięki którym z tych dołków umiem się wydostać. Napisałam wam to, bo choć kocham tą pracę w Afryce i naprawdę jestem tu szęśliwa, to miewam też trudne chwile. Czasem dopada mnie samotność, tęsknota, smutek. Ale bywa też radośnie, szczęśliwie i pięknie. Samo życie, które właśnie takie jest: słodko-gorzkie… Z chwilami wzlotów i upadków.
Moc uścisków
Wasza Anka AfrykAnka
PS: jak chcecie zrobić coś dobrego dla świata to polecam wam EDU Afryka – właśnie zbierają na nowe ubrania na święta dla dzieci. Warto ich wspomóc.
(c) AfrykAnka.pl | Anka Olej-Kobus
Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!