Pomysł narodził się w zeszłym roku: a gdyby tak pojechać rowerem nad morzem? Ale wiadomo jak to jest, codzienne zobowiązania pętają plany, pogoda humorzasta, może kiedy indziej. Wreszcie w tym roku się udało!
Ciąg dalszy relacji TUTAJ
Prognozy były optymistyczne: ma być słońce i ciepło. A nawet gorąco. Tyle, że to ostatnie chwile przed sezonem, by zdążyć przed tłumami. Razem z moją siostrą Dorotą ruszyłyśmy przed siebie!
Dzień 1: Kołobrzeg – Ustroń, 16 km
Kilka dni wcześniej kupiłyśmy bilety na pociąg: za przewóz roweru płaci się tylko 9,90 zł! Dotarłyśmy do Kołobrzegu pod wieczór, na szczęście na ten dzień nie miałyśmy ambitnych planów: byle dojechać na pierwszy nocleg.

W pociągach są specjalne miejsca na rowery.

Kołobrzeg: ruszamy przed siebie!
Dzień 2: Ustroń – Hortulus – Łazy, 61 km
Rankiem jedziemy nad morzem – ta część trasy jest bardzo urokliwa bo wiedzie na klifie z piękną panoramą Bałtyku. Ale w sezonie, gdy promenadą wędrują tłumy – chyba nie da się jechać. Zaskoczyły nas apartamentowce zbudowane tuż nad morzem. Nowoczesna architektura ze świetnym widokiem, ale pamiętając co morze zrobiło z Trzęsaczem… cóż, odważna decyzja…

Trasa w Ustroniu: rowerem nad morzem, po prawej stronie apartamentowce.

Na plażach jeszcze pusto!

Chwila odpoczynku.
Hortulus – kwiatowe szaleństwo
Tego dnia ruszamy do Ogrodów Hortulus. Dorota była tu ze 13 lat temu, ja byłam wiosną 2016 (relacja TUTAJ). Wtedy królowały tulipany i od tamtej pory marzyłam, by tu powrócić o innej porze roku. Odbijamy zatem kilka kilometrów w bok i przez kilka godzin jesteśmy w botanicznym raju.
To niesamowite, ile kompozycji można wyczarować z kwiatów i jak fantastycznie bogaty jest świat roślin! A do tego ogrody są skomponowane tematycznie: „Ogród żółto-pomarańczowy”, „Ogród purpury i ognia”, „Ogród biały romantyczny”… Co krok czekają nas kolejne zachwycające miejsca.

Ogrody Hortulus zachwycają drobiazgami.

Istna orgia barw!

Jest nawet Ogród Gaudiego.
Hortulus w Dobrzycy to tak naprawdę dwa miejsca. Ogrody tematyczne oraz Hortulus Spectabilis (to tam jest słynna wieża i labirytny). Warto odwiedzić oba miejsca bo są zupełnie inne, dostarczając zupełnie innych wrażeń. Napiszę niebawem osobno o tych miejscach bo zdecydowanie są warte poznania!

Labirynty w Hortulus Spectabilis.
Gąski – latarnia i kury
Czas wracać na szlak: docieramy do Gąsek, gdzie wita nas kapliczka antyatomowa. To pamiątka po bojach stoczonych przez lokalną społeczność przeciw budowie elektrowni atomowej, co by tu nie powstał Gąskobyl.

Kaplica antyatomowa.

Gąski przywitały nas stylowymi kolorowymi domkami.
Gąski słyną też z pięknie położonej latarni morskiej. Koniecznie zobaczcie pilnujące ją kury (i koguty!). Hodowane są tu ozdobne rasy i jestem przekonana, że takich ptaków jeszcze nie spotkaliście!
Zdobywam 200 schodów (jakby mało było dziś pedałowania!) Na górze wieje, ale widoki piękne, a do tego ma stylowe soczewki! Krótka sesja na górze i ruszamy dalej.

Kury w Gąskach – zaskakujące!

200 schodów latarni zdobyte!

Piękna optyka latarni widziana z bliska.

Wieje! A jakie widoki!

Panorama z latarni morskiej w Gąskach.
Chłopy – wioska z klimatem
Byliśmy tu ze dwa razy z naszymi synkami (relacja TUTAJ), teraz wpadamy tylko na chwilę, by zjeść obiad w kultowej knajpce „U córki rybaka”. Znajdziecie ją koło ronda z kutrem.

Chłopy – rondo z kutrem.
Gąski zachowały stylowy, kameralny klimat, zobaczycie tu też kilka starych domów i piękny port. Zdecydowanie warto choć na chwilę podjechać. Jedynie kotwica upamiętniająca tych, którzy nie wrócili z morza mnie mocno rozczarowała. Bo pomnik stylowy, intencja piękna, ale zrobiony na tle… toalet zamiast otwartego morza.

Port w Chłopach.

W porcie witają nas stylowe kutry.

Pomnik pamięci tych, którzy nie wrócili z morza.
To generalnie problem ogólnopolski: że coś się buduje bez spojrzenia jak wygląda tło. I potem fotograf musi się nagimnastykować, by tego bajzlu w tle nie było widać. Tu nie ma szans. Kibelki zawsze wejdą w kadr…
Jadąc dalej przez las mijamy jeszcze głaz informujący, że przez Gąski przechodzi 16 Południk.

Głaz oznaczający 16 Południk.
Mielno – Łazy (nad jez. Jamno)
Docieramy do Mielna, gdzie ścieżka wiedzie początkowo ulicą a potem odbija nad nad jez. Jamno. Dzięki temu omijamy nadmorskie centrum, gdzie w sezonie są tysiące ludzi. Nie chciałabym wtedy tu jechać rowerem…
Nad jeziorem odwiedzamy kilka pomostów. Późnym popołudniem jest cicho i spokojnie. Zachwycamy się pływającymi apartamentami i nowoczesnymi domkami z drzewami w środku. Widać, że powoli w kurortach powstają też ciekawe architektonicznie projekty.

W Mielnie widzimy ciekawe domki wakacyjne.

Houseboat czyli domy na wodzie na jez. Jamno.

Trasa nad jez. Jamno.

Po drodze jest kilka pomostów na jeziorze.
Słońce obniża się coraz bardziej, wyzłacając sosnowy las. Docieramy na kwaterę, porzucamy rowery i idziemy na zachód słońca. Jest rześko, ale pięknie!

Sosnowy las w popołudniowym słońcu wygląda przepięknie.

Kończy się kolejny dzień na szlaku.
Dzień 3: Łazy – Jarosławiec, 59 km
Rano robimy sobie śniadanie na tarasie i zastanawiamy się nad trasą. Mamy bowiem plan, aby przejść plażą do Dąbkowic (ok. 4 km po piasku, potem już jest leśna droga) bo inaczej czeka nas 20 km dookoła. Gospodyni naszej kwatery kręci głową z powątpiewaniem.
– No można, ale umordujecie się. Nie o tej porze roku, teraz tam żywy piach, iść z rowerem to męka.
Potwierdza to jej sąsiad, który na rowerze jeździ po całej okolicy, ale za żadne skarby nie chciałby teraz pokonywać plaży.
– No i piach. Wszystko będzie w piachu: łańcuch, tryby, wszystko. – dodaje, czym przekonuje nas ostatecznie. Ruszamy dookoła.

Śniadanie daje nam zapas sił!

Planowana trasa – tym razem nie zrealizowana…
Iwięcino – kraina podróżników
Dzięki temu docieramy do Iwięcina – wioski, położonej na cysterskim szlaku. Co prawda kościół jest zamknięty, ale możemy poczytać na tablicy informacyjnej o bogatej historii tego miejsca.
Jest tu też szkoła imienia Aleksandra Doby oraz schronisko im. Kazimierza Nowaka – wymarzone miejsce na rowerowym szlaku! Przed nami jednak betonka – jedna z wielu jakie nas tego dnia czekają. Może kiedyś na całej trasie będą wygodne szlaki, na razie trzeba nastawić się na masaż kręgosłupa (w Afryce taką trzęsawkę nazywa się „african massage”).

Iwięcino jest na cysterskim szlaku.

W wiosce wita nas plakat z Olkiem Dobą…

Taka betonka gwarantuje masaż!

Cel coraz bliżej…

Czasem trasa rowerowa prowadzi wzdłuż głównej drogi.
Darłówko – miejsce powrotów
To jedno z moich ulubionych miejsc na wybrzeżu. Byliśmy tu kilka razy i zawsze chętnie powracamy. Odwiedzamy punkt informacji turystycznej „Terminal pasażerski” gdzie bierzemy mapę okolic (oraz odkrywam, że kupicie tu nasz „Podróżownik. Wybrzeże Bałtyku”!) po czym przejeżdżamy przez słynny rozsuwany most – wyjątkowy zabytek techniki!

Punkt informacji turystycznej w Darłówku.

Jest miejscowa maskotka i nasz Podróżownik!
Na falochronie koniecznie warto zatrzymać się przygwiazdobloku. Dość dziwnie położonym bo powinien być w morzu stabilizując falochron. Tymczasem ten, został wyrzucony w czasie sztormu. A ma pięć ton! Daje to pojęcie o potędze żywiołu!
Zdobywam tutejszą latarnię o unikalnym, kwadratowym kształcie. Z góry doskonale widać plaże Darłówka Wschodniego (przyjazne rodzinom z małymi dziećmi, bo jest tu płytko a może jest oddzielone betonowymi osłonami, więc nie ma fal). Widać też powstający tuż przy wejściu do portu apartamentowiec. Lokalizacja wspaniała, ale czy Neptun będzie łaskawy i nie rozwali go falami w czasie sztormu? Czas pokaże.

Gwiazdoblok na falochronie.

Na falochronie jest też galeria historycznych postaci.

Zachęcona zdobywam latarnię w Darłówku!

Panorama z latarni – po lewej stronie apartamentowiec tuż nad morzem.
Darłówko – Jarosławiec (wreszcie rowerem nad morzem!)
To bez wątpienia jeden z najpiękniejszych odcinków trasy jaki przejechałyśmy. Z jednej strony widać morze, z drugiej wyłania się jez. Kopań. Jest dokładnie tak, jak człowiek sobie wyobraża trasę rowerem nad morzem.
Jest tylko jedno ale… droga wiedzie betonką. Jak to jest twój 10 czy 20 kilometr to nie ma problemu, jak jedziesz już 50 czy 60… Plomby wypadają a kręgosłup błaga o zmiłowanie. Robimy sobie postoje na zdjęcia, na kąpiel. Miejsce przy kanale łączącym jezioro z morzem jest szczególnie malownicze! Mogłabym tam siedzieć godzinami! No ale droga wzywa dalej…

Za Darłówkiem jedziemy rowerem nad morzem i jeziorem Kopań.

Odpoczynek na plaży.

Zawsze mnie fascynowały te pale…

I nikogo poza nami tu nie ma!
Wicie – serce wybrzeża
Im bliżej osady tym więcej osób. Wędrują lub jadą rowerami ku samotnym plażom, my tymczasem docieramy do głazu informującego, że jesteśmy w geograficznym środku polskiego wybrzeża.
I jeszcze zachwyciły mnie tutejsze wyjścia na plażę: wymalowane w stylowe domki. Mała rzecz, a pięknie zmieniająca otoczenie. I do tego dzikie róże – ich zapach chyba już zawsze będzie mi się kojarzyć z morzem…

Wicie – geograficzny środek polskiego wybrzeża.

I pomysłowe ozdobienie przejścia nad morze.
Jarosławiec – Muzeum Bursztynu
Jesteśmy w mieście na tyle wcześnie, że jeszcze udaje się nam odwiedzić Muzeum Bursztynu. Wiele słyszałam o tym miejscu i pozytywnie mnie zaskoczyło. Najpierw wędrujemy przez pradawny las, dowiadując się jak powstaje bursztyn. Kolejne tabliczki odkrywają przed nami jego historię.
Potem poznajemy metody jego wydobywania i możemy zobaczyć prawdziwego giganta: blisko 3 kg bryłę bursztynu! Zaskoczeniem dla nas było też dowiedzenie się w ilu miejscach na świecie występują bursztyny – bo nie miałam pojęcia, że są one też w Meksyku i Birmie.
Spore wrażenie zrobiła też na mnie kolekcja inkluzji, czyli tego co w bursztyn wpadło i już w nim zostało. Pasikonik, mrówka bojowa, pajęczyna, krople wody: oglądanie tego przez powiększające szkło jest pasjonującym spotkaniem z przeszłością.

Jarosławiec – Muzeum Bursztynu. Przypinamy rowery i ruszamy na zwiedzanie!

Dowiedziałam się tu masy ciekawych rzeczy!

Dorocie też się tu spodobało.

Bursztyn gigant – prawie 3 kilo!

Inkluzje: z lewej pasikonik, z prawej mrówka…

W sklepie z pamiątkami każdy znajdzie coś dla siebie.
Dubaj i zachód słońca…
Tego dnia postanowiłyśmy uczcić koniec dnia pizzą. Jeśli traficie do Jarosławca to polecamy wam pizzerię Sunrise (choć widok z niej jest doskonały na zachód słońca). Pyszna pizza na cienkim cieście, a do tego łyk piwa – bajka!
Niedaleko jest Dubaj czyli sztucznie usypany kawał plaży. Warto zobaczyć, choć wolę nie myśleć, jakie tu tłumy są w sezonie.

Zasłużone piwo w restauracji „Sunrise”.

Panorama plaży „Dubaj”
Aby zaś szczęście było pełne oczywiście pojechałyśmy na zachód słońca. Z rowerami najlepiej kierujcie się do zejścia na plażę nr 2 (dla osób niepełnosprawnych) bo jest tam zjazd dla wózków, idealnie nadający się by sprowadzić rowery.
Było tak pięknie, że zrobiłyśmy sobie tu sesję foto – nasze rowery mają cudne portrety z tego miejsca!

Ja z rowerem nad morzem 😀

Portret koła o zachodzie słońca.

Dobranoc!
A gdybyście trafili do Jarosławca to z czystym sumieniem polecam wam Willę Natenczas – urocze i funkcjonalne pokoje, tylko miejcie świadomość, że Jarosławiec jest na klifie. Czyli nad wodę trzeba schodzić a potem wchodzić. Z małymi dziećmi to może być męczące… Ciąg dalszy relacji TUTAJ

Willa „Natenczas” – nasz pokój.
Przeczytaj o trasie rowerowej nad Wisłą w Warszawie i wycieczce rowerami do Płocka.
A jakbyście szukali dobrego sklepu rowerowego to polecam sklep „Korba” ul. Białobrzeska 13 w Warszawie. To tu kupiłam moją Czerwoną Kropkę (model GIANT Talon), którą ruszyłam w tą podróż.
(c) AfrykAnka.pl