Każda kolejna rocznica to czas podsumowań. Była czterdziestka, teraz pięćdziesiątka to po prostu nowy początek.
W musicalu „La Cage aux Folles” (po polsku granym jako „Klatka wariatek”) wystawionym na Broadwayu w 1983 r. pojawia się piosenka The best of times. W wolnym przekładzie brzmi to tak:
Najlepszy czas jest teraz!
Po lecie pozostały tylko zwiędłe róże,
A co zdarzy się jutro – któż to wie!
Więc chwyć szybką tę chwilę,
I żyj, i kochaj, tak mocno jak tylko możesz.
I spraw, by ta chwila trwała,
Bo najlepszy czas jest teraz!
Bardzo lubię tę piosenkę, bo przypomina o prostej prawdzie: każdy etap w naszym życiu może być tym najlepszym! Gdy zaczęłam się zbliżać do 50. wręcz fizycznie poczułam, że linia mety jest raczej bliżej niż dalej. I uświadomiłam sobie, że nie chcę zmarnować czasu, jaki mi pozostał. Nie chcę odchodząc żałować, że zabrakło mi odwagi, by podążać za mymi marzeniami.
I tak w wieku 48 lat…
Nowy zawód – nowe wyzwania
Zostałam przewodniczką wypraw do Afryki i Azji. Oczywiście to nie zdarzyło się z dnia na dzień (choć media uwielbiają tego typu opowieści). Kiedyś prowadziłam grupy, ale potem pojawiła się rodzina, dzieci, pisanie – i temat zamarł na wiele lat. Ale po podróży do Algierii pomyślałam, że chcę tam wrócić i prowadzenie grup wydało mi się naturalną drogą. Zatem zadzwoniłam do Artura Urbańskiego z TORRE (bo oni robią wyjazdy w niesamowite miejsca), i powiedziałam, że chciałabym dla niego pilotować. Może Algierię?
Artur obiecał, że oddzwoni (Aaaa! Znacie to uczucie, że: Znowu w życiu mi nie wyszło?… Zadzwoni? Akurat!). Tymczasem naprawdę, już dwa lata później (u mnie wszystko dość wolno się dzieje!) zadzwonił i zaproponował mi pilotowanie grupy. A potem okazało się, że kocham tę robotę, a ludzie bardzo lubią ruszać ze mną w świat.
Największy komplement jaki usłyszałam? Bo ty to nawet takim dupnym żuczkiem tak się zachwycasz, jakby to był ósmy cud świata! (Faktycznie, tak jest!). Oraz reklamacja do biura po lotniczym safari dla Flow Africa, że wyprawa była genialna, ale teraz ciężko będzie to przebić, więc o czym marzyć? JAK ŻYĆ?! 😀
Skutek uboczny tego zawodu: uczę się nowych języków (ku zgrozie mych synów, przekonanych, że jak skończą szkołę to już mają luzik, a tu proszę, mama ciągle coś wkuwa!). Poznaję inne kultury i historie. Doczytuję o roślinach i zwierzętach – o żyrafie mogę z pół godziny mówić! I naprawdę mnie to fascynuje!
No i po raz pierwszy jeździłam na skuterze (elektrycznym w Birmie!). I bardzo mi się to spodobało!
Zmiana wizerunku
Obcięłam włosy. Niby nic, a jednak uświadomiłam sobie, że od prawie 30 lat mam ten sam warkocz. Piękny i do pasa. Tylko nie waż się go obcinać! – mówili wszyscy wokół. A ja poczułam, że mam ochotę coś zmienić w życiu. Fryzura była najprostszym ruchem.
Znalazłam więc super alibi, by nikt nie strzelał focha, że pozbyłam się „dobra narodowego”. Przekazałam obcięte włosy na Fundację Rak’n’Roll. Zostawiłam sobie długość do ramion, w sam raz by związywać w kucyk. Serio ktoś myśli, że pięćdziesiątka i kucyk nie pasują do siebie? Mi bardzo pasują 😀
Najlepszy prezent na urodziny
Pamiętaj. Marzenia się nie spełniają. Marzenia trzeba spełniać.
Po 10 latach wróciliśmy do Namibii całą rodziną, co Krzysiek opisał na Małym Podróżniku.
Marzyła nam się druga książka o Namibii. Nakład pierwszej się wyczerpał, na aukcjach zaczęła osiągać kosmiczne ceny (ponad 250 zł!). Szczerze? Aż tyle nie jest warta. Uznałam, że pora napisać nową książkę. Po kolejnych powrotach miałam masę nowych opowieści i zdjęć! Tylko kto wyda nam książkę tak niszową (Namibia to jednak nie Kenia!), grubą na 360 stron, ponad 450 zdjęć, mapa, atlas roślin i zwierząt… A my chcieliśmy wydać solidną książkę, która wydawcom nijak się nie kalkulowała.
Wiedziałam, że samodzielne wydanie to będzie maraton. Od maja po grudnia. Dam radę? Jak sobie to dobrze ułożę w głowie… Rozłożyłam siły i ruszyłam przed siebie. Wydaliśmy ją z Krzyśkiem z pomocą całej masy wspaniałych ludzi, którzy nam pomogli (m.in. kupując ją w przedsprzedaży – wciąż wam za to DZIĘKUJEMY!). Książka o Namibii to był najlepszy prezent na moje 50. urodziny i dowód na to, że razem – możemy (prawie) wszystko!
Pięćdziesiątka – koniec wymówek!
Zaczęłam chodzić na siłownię. JA! Osoba, która owszem, lubi ćwiczyć, ale nigdy nie ma na to czasu. Mam za to masę wymówek, z których najważniejsza to moja kostka, połamana w młodości na skoku spadochronowym (pierwszym i ostatnim w życiu). Ale pomyślałam, że jak nie teraz to kiedy? Pięćdziesiątka to doskonały czas by budować kondycję, bo za 10 lat będzie tylko trudniej.
A zamierzam w dobrej formie dotrwać ile się da! I tu z pomocą przyszła mi przyjaciółka, która znalazła Ladies Gym czyli „Klub szczęśliwych kobiet” gdzie poczułam się u siebie. Gdzie pokochałam wpadać na treningi. Gdzie nie czuję się onieśmielona smukłymi laskami, chcącymi zrucić kilka mikrogramów, tylko ćwiczę (i świetnie się bawię!) razem z normalnymi, fajnymi kobietami! I przy okazji się smuklę, za co moja kostka jest mi wdzięczna, bo ma trochę mniej do noszenia.
Do wybrania się w to miejsce przekonał mnie tekst z ich strony – i wiecie co? Tam naprawdę tak jest!
Pora spełniać marzenia
Uczę się grać na bębnach djembe. Przymierzałam się do tego też długi czas. Najpierw trafiłam na zajęcia w domu kultury (ale się skończyły), potem odnalazłam Klick and drum I wsiąkłam na całego! Djembe ma fascynujący dźwięk, a jaka to radość, gdy udaje się wreszcie coś zagrać!
Na forum bębniarskim znalazłam wpis: Hej, chcę się uczyć grać na djembe, ale mam już 16 lat, czy nie jestem za stary? Ha, ha, młody człowieku, w mojej grupie są ludzie po 50. którzy właśnie zaczynają! I daje nam to masę frajdy! A jak wspaniałym doświadczeniem był bębniarski obóz! Fakt – moim ulubionym kremem do rąk stał się altacet (bo nigdy wcześniej tyle nie grałam!), ale ile nowych rzeczy się nauczyłam o muzyce i o sobie!
Mój mały-wielki świat
Zaczęłam prowadzić tego bloga. W 2015 roku zrobiłam przymiarkę do regularnego pisania. PippiAnna ruszyła w 2015 roku, ale cyfrowi wandale sforsowali zapory, zdemolowali zawartość i pozostawili zgliszcza. Miałam na głowie tyle innych rzeczy (samo życie!), że odpuściłam.
Ale czas mijał, a mi coraz bardziej brakowało miejsca, gdzie będę mogła dzielić się z innymi swymi opowieściami. I tak zaczęła się AfrykAnka.
Urszula Dudziak powiedziała kiedyś, że życie kobiety jest jak litera U. Gdy masz kilka lat jesteś pełna pasji i marzeń. Potem dorastasz, dopada cię rzeczywistość i szorujesz skrzydłami po ziemi. Aż w końcu zaczynasz widzieć linię mety i wtedy znów lecisz do słońca.
Gdybym dziś spotkała tę siedmioletnią dziewczynkę, którą kiedyś byłam, powiedziałabym jej: Nie martw się, że nie pasujesz do otoczenia. Bądź sobą. Podążaj za swymi marzeniami. To twoje życie i tylko ty wiesz, co sprawi, by było szczęśliwe!
Skończyłam 51 lat. Jestem pewna, że najlepszy czas jest właśnie teraz. Choć w sumie to samo czułam kończąc lat 30 i 40. Ciekawe co napiszę za 10 i za 20 lat 😀
Polecam Ci wiersz „Liliowy kapelusz” – zacznij już dziś inaczej patrzeć na siebie!
(c) Anka Olej-Kobus | AfrykAnka.pl
Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!