Fotografowanie dzieci bywa prawdziwym wyczynem. Kilka lat temu wybraliśmy się do Białowieży, by zrobić zimowy materiał o rodzinnych podróżach. Pojechaliśmy w marcu, bowiem najlepszą zimę fotografuje się na przedwiośniu, Więcej słońca, mniej mrozu.
Spis treści:
Fotografowanie dzieci w praktyce
Zaczynamy od sesji w skansenie. Kilka ujęć wesołych dzieci na tle drewnianych chat. Bułka z masłem. Ale potrzebujemy zdjęć stylowych: Michaś daje sobie założyć serdaczek i czapkę, ale o futrzanych rękawiczkach mam zapomnieć. No dobra, niech mu będzie. Dziecko dostaje zadanie konstrukcyjne. Ma ułożyć zmrożone tafle śniegu na sankach.
Zabawa świetna, więc brat rwie się do pomocy.
– Staś, chodź do mamusi!
Staś ubrany jest niestylowo, w zwykłą kurtkę zimową, więc muszę go odciągnąć z kadru. Niestety, on też chce układać śnieg na sankach. Tłumaczenie czterolatkowi, że robimy zdjęcia i muszą na nich być dzieci odpowiednio ubrane, i jeśli zgodzi się na serdaczek to bardzo proszę, nie ma większego sensu. Bo czterolatek się uparł i obraził.
I postanawia iść w świat, skoro ma takich niedobrych rodziców. O nie! Idzie wprost na chaty i zrobi nam ślady na śniegu! Stasiu kochany, wracaj do mamy! Jeśli nie ucieknę się do podstępu i nie wydam czegoś słodkiego, zaraz zepsuje nam następne ujęcie.
Ratując plener zdjęciowy
Widząc cukierka w dłoniach mamy Michaś natychmiast porzuca budowlę.
– Nie możesz chwili poczekać? – wścieka się na mnie Krzysiek.
Ano nie mogę, fotografowanie dzieci wymaga czujności. Potem trzeba przebrać Amelkę w kożuszek, co wywołuje żywy protest.
– Chcę kurtkę! – woła przyszła modelka.
Monika coś jej szepce na ucho po czym Amisia grzecznie się przebiera.
– Obiecałam jej lody! – wzdycha Monika.
Cały problem z dziećmi polega na tym, żeby chciały być fotografowane i chciały współpracować. Dlatego najczęściej pozwalamy im na normalną zabawę i po prostu przy okazji robimy zdjęcia. Schody zaczynają się wtedy, gdy sobie te zdjęcia wymyślimy. Na szczęście czasem drobne przekupstwo potrafi zdziałać cuda.
Fotografując ognisko
Kolejne zdjęcie: wesoła rodzina przy ognisku. Zdawałoby się, że prostszego zadania mieć nie będziemy. Niespodzianka! Jest strasznie wilgotno, drzewo zamokło i choć podkładamy gałęzie, ognisko zamiast strzelać w niebo iskierkami snuje się burym dymem. A tu robi się zmierzch, cudownych kilka minut dla fotografa, gdy dzień już odszedł, a noc jeszcze nie przyszła, gdy niebo nabiera magicznej granatowej barwy.
Dzieci wyposażone w patyki o dziwo używają ich zgodnie z przeznaczeniem, usiłując upiec kiełbaski. Ale ognia nam trzeba! Gospodyni dała nam kartonowe wytłaczanki po jajkach. Teraz musimy się bardzo skoncentrować. Gdy fotograf woła „akcja!” – przy ognisku ma być miło! Żadnego szturchania się patykami i głupich min. Zrozumiano?
Uwaga: trzy, dwa, jeden… Akcja! Do ogniska wrzucamy wytłoczkę, Krzysztof z Moniką tworzą szczęśliwą parę wypoczywającą na Podlasiu, ogień bucha płomykami, w tle coraz bardziej granatowe pola pokryte śniegiem. Sielanka, odrobinę tylko wyreżyserowana.
Kulig w akcji
Czas na kulig. Bo cóż to za zima bez kuligu? Nic to, że mamy marzec, przecież fotografujemy zimę. Pech chce, że zaczyna się już odwilż, pierwszy kulig jaki mamy umówiony na zdjęcia (wyjazd integracyjny pracowników jakiejś firmy) robiony jest na… z wozami na kołach. Krzyś robi co może, by na zdjęciach stworzyć zimową aurę, ale zaczyna kropić deszczyk.
Nie ma wyjścia, musimy sięgnąć do naszej ulubionej sztuczki ze zdjęciami zmierzchowymi. Wtedy wszystko pięknieje. Umawiamy się z gospodarzem na wieczorny przejazd przez puszczę. A raczej skrajem lasu, bo potrzebne są nam zdjęcia z granatowym niebem w tle, a nie prawdziwa jazda. Gospodarz siedzi między mną i Moniką, w dłoń dostaje butelkę szampana, który ma rozlewać do kieliszków (ale rozlewać tak, by za dużo nie nalać, bo szampan „gra”, czyli póki Krzysiek nie pozwoli to nie możemy go wypić!).
Dzieciom wręczamy pochodnie, bierzemy w dłonie sztuczne ognie odpalamy i… prrr! Po przejechaniu dziesięciu metrów Krzysiek przestawia światła, sprawdza parametry w aparacie, po czym daje znak, że możemy jechać. Kolejne kilka metrów i znowu stop! Tym razem Krzysiek stanie z tyłu sań by robić ujęcia z góry. Jedną ręką fotografuje, drugą trzyma światło przykręcone do monopoda, nogami jakoś się zaparł by nie zlecieć jak konie szarpną. Akcja! Stop!
Niebo coraz ciemniejsze, ostanie minuty na zdjęcia. Mamy być z Moniką wesołe i uśmiechnięte, ale czuję, że grozi mi szczękościsk, bo jak tu się szczerze cieszyć, gdy dzieci co chwila pochodnie opuszczają i za chwilę podpalą rękawiczki i kurtki! Z uśmiechem co chwilę napominam.
– Michaś, do góry pochodnia! Staś, dalej od Amelki!
Co pomaga na jakieś 30 sekund a potem znowu trzeba im zwracać uwagę. W dodatku skoro mama się uśmiecha, to chyba nie mówi tego poważnie?
Podobno tylko sesje z dzikimi zwierzętami są trudniejsze niż fotografowanie dzieci. Coś w tym jest.
– Pani to ma fajne życie, tak sobie z mężem nic nie robicie, tylko jeździcie po świecie i cykacie fotki – ocenił naszą pracę pewien przygodnie spotkany człowiek. Właściwie miał rację. Życie mamy fajne. Po świecie też jeździmy. I fotki też prawie same się robią. Tylko czasem im trochę pomagamy 🙂
W sesji uczestniczyli: Michaś, Staś, Amelka i Julek. Dziękujemy Monice Węgrzyn („Podróże z Moniką”) za współpracę!
Historie powstawania zdjęć znajdziesz na portalu Travelnamibia.pl
Zajrzyj do Kalendarza spotkań by sprawdzić kiedy i gdzie mamy pokazy.
Część zdjęć w tym wpisie zrobiona przez Krzysztofa Kobusa/TravelPhoto.pl.
(c) AfrykAnka.pl
Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!