Spacer po Bubaque to smutek tropików w metropolii na końcu świata i odkrywanie nieoczywistej urody w detalach. Archipelag Bijagos to przedziwne miejsce: zagubione w bezkresie Atlantyku, trwające gdzieś między magicznym realizmem (w oczach wielbicieli tego miejsca), a powolnym rozpadem (gdy zdejmie się romantyczny filtr).
Spis treści:
Jedziesz w podróż? Ten artykuł w formie PDF możesz wydrukować lub wgrać w telefon i zabrać ze sobą!
Wyspa wspaniałych drzew
Gdy łódź przybija do brzegu, trzeba uważać, by nie poślizgnąć się na poszarpanych schodach. Wyglądają, jakby pamiętały jeszcze czasy kolonialne i może tak jest w istocie, bo mało komu z rządu zależy na inwestowaniu w wyspy, choć na Bubaque znajduje się największe miasto archipelagu, gdzie mieszka tu ok. 10 000 osób (a na wszystkich pozostałych wyspach jest ich drugie tyle).

Nowy malunek w porcie w Bubaque (2025 r.)

A tak wyglądał poprzedni malunek (foto z 2024 r.)
Dochodzimy do ruin kolonialnej rezydencji portugalskiego gubernatora. Wzniesiono ją na początku XX wieku, po odzyskaniu niepodległości jeszcze przez jakiś czas służyła lokalnym władzom, ale z czasem ją opuszczono. Dziś mogłaby śmiało statystować w katastroficznych filmach o upadku cywilizacji, murszejąc powoli lecz nieuchronnie. Część ścian wzięły we władanie figowce, tworząc między łukami arkad malownicze kurtyny liści i korzeni. Drzewa wręcz zrastają się z murem, ściskając go w swych uściskach i rozsadzając cegły swą żywotnością.

Kolonialna rezydencja…

… powoli przejmowana jest przez naturę.
Nieopodal rośnie ogromny baobab. W lutym ogromne owoce zwieszają się obficie, a ludzie zbierają je by robić z nich soki i dodawać do jedzenia. Przed domami rosną papaje i bananowce: by zjeść owoce (w odpowiedniej porze roku), wystarczy po nie sięgnąć. Przy głównej drodze dostrzegam ogromny kapokowiec (botanicznie: puchowiec pięciopręcikowy). Wygląda baśniowo z pniem rozgałęziającym się u dołu niczym przypory średniowiecznej katedry. W wielu miejscach wierzono, że tak niezwykłe drzewo jest siedzibą duchów, stąd nikt nie ważył się ich ścinać. A skąd nazwa tych drzew? Bo włókna owoców w dawnych czasach służyły jako wypełnienie kapoków, a dziś są wykorzystywane m.in. do poduszek.

Owoce baobabu.

Majestatyczny kapokowiec.
Spacer po metropolii
– Bo tarde. – witam kobiety siedzące przed domem. Jedna z nich ma pochyloną głowę, druga zaplata jej warkocze. Jest późne popołudnie, gdybym spotkała je rano wypadałoby powiedzieć: bom’ dia. Uśmiechają się, coś odpowiadają, ale nie mam szans ich zrozumieć. Mój kreolski to ledwie kilka słów, a do tego na wyspach mówi się językiem bijogo (innym niż kreolski Bissuańczyków z kontynentu). Nie szkodzi, uśmiech i mowa ciała to i tak podstawowa komunikacja.

Gdy brakuje wspólnego języka pozostaje mowa ciała.
Kobiety są najwyraźniej zadowolone, że ich nie fotografuję. Nieliczni turyści jacy tu docierają, chcą jak najwięcej uwiecznić. Pstrykają więc zdjęcia komórkami dosłownie każdemu. Tyle, że tutejsi ludzie nie chcą być statystami ich wspomnień z wakacji. I wcale się im nie dziwię. Obcy przybywają tu na chwilę, a kto wie z jakimi komentarzami wrzucą potem te zdjęcia do sieci.
Wędrując po miasteczku trzeba patrzeć pod nogi, bo asfalt jest tu homeopatyczny. To znaczy kiedyś go położono, pewnie Ważny Urzędnik przeciął wstęgę, a potem deszcze latami mozolnie obracały wniwecz wysiłek ludzi. W większości miejsc jest raczej pylista droga, pełna nierówności i dziur. Rząd Gwinei Bissau z pewnością ma na głowie ważniejsze sprawy, niż inwestowanie w drogi na końcu świata. Zwłaszcza, że naprawdę mało co nimi jeździ. Kiedyś jeden z uczestników wycieczki źle się poczuł, więc usiłowałam wysłać go do portu taksówką, ale jedyne dwie które widziałam nie miały benzyny…

Moto-taxi to popularny środek transportu.

Na takiej naczepie da się przewieźć ludzi i towary.

Jedna z głównych ulic.

Moto-taxi pozwalają na szybkie przemieszczanie się.
Na skarpie (bo miasto wznosi się kilkanaście metrów nad morzem) widać studnię. Na belce z pnia palmy zawieszono wiadro. Bo choć wody jest dookoła pod dostatkiem, to trzeba dostać się do tej słodkiej: lustro wody jest chyba z 10 metrów poniżej. Na co dzień wygodniej korzystać z kilku kranów w mieście, przy których zawsze ktoś napełnia kanistry. Za to butelka wisząca nad drzwiami domu informuje, że tu znajdziemy lokalne trunki. Bardzo lokalne, takie jak wino palmowe i Babok, czyli miejscowy bimber o specyficznym smaku i niewątpliwej mocy.

Studnia wciąż jest w użyciu.

Szybciej nabiera się wodę z kranu.

Babok – lokalny trunek. Tylko dla odważnych!
Syrena i głos wysp
Mnie tymczasem zafascynował malunek na ścianie baru. Syrena opleciona przez węże wygląda dokładnie tak jak Mami Wata – jedno z bóstw voodoo, którą widywałam w Togo i Beninie. Ale co robi tutaj, na ścianie baru?

Syrena na ścianie baru…
Wyjaśnienie kryje się pod wodami wokół wyspy Orango, gdzie żyją manaty. Te niezwykłe stworzenia osiągające d o2 metrów i ważące nawet 500 kilo są zagrożonym gatunkiem, choć na Bijagos otaczano je od wieków czcią. Tutejsi ludzie uważali bowiem manaty za wcielenie Mami Wata: wodnej bogini opisywanej jako pół-kobieta, pół-ryba i dysponującej potężną mocą. Niestety kilka miesięcy później rysunek syreny przykryto kolejną warstwą farby, spod której ledwie dało się zauważyć wizerunek bogini.

… niesetty w 2025 r. została zamalowana…
W innym miejscu widzę apartament do wynajęcia, który na ścianach ma stylizowane maski i nowoczesne malunki, inspirowane tradycyjnymi motywami.

Stylowy apartament Arprety w Bubaque.

Malunek na ścianie apartamentu.
Bubaque zachwyciło mnie tymi malunkami. Czasem zupełnie nieoczekiwanymi, stylowymi, niekiedy autentycznie pięknymi. Swego czasu w stolicy Bissau powstały na ścianach ogromne murale, najwyraźniej jacyś artyści dotarli i tutaj. Ozdobili też budynek miejscowego radia Djan-Djan (zwanego głosem Bijagos), nadającego tutejsze przeboje. Jeśli chcecie posłuchać jak brzmią, zajrzyjcie TUTAJ lub klijnicie poniżej.

Radjio Djan-Djan – głos Bijagos.

Miejsce, gdzie można wspólnie obejrzeć mecz.
Murale i polityka
Oczywiście mury to doskonałe miejsce na politykę. Utworzona na potrzeby wyborów parlamentarnych w 2023 r. koalicja polityczna Plataforma Aliança Inclusiva (co można by przetłumaczyć jako: Platforma Sojuszu Inkluzywnego) Terra Ranka (dosłownie: kraj zaczyna się) dumnie prezentuje swe logo na murze w centrum miasta.

Malunek wyborczy.
Koalicja się opłaciła, bo połączyła 18 mniejszych partii politycznych (jej liderem została najdłużej działająca w kraju Afrykańska Partia Niepodległości Gwinei i Republiki Zielonego Przylądka – PAICG) i zdobyła 54 miejsca (czyli zdecydowaną większość) w stuosobowym jednoizbowym parlamencie (Assembleia Nacional Popular). Choć nie sądzę, aby politycy w mieście Bissau zaprzątali sobie głowę losem Bijagos.

Malunek reklamujący bar przy porcie.
Smutek tropików
Jednak miasto spowija bezwład. Paraliżuje niczym złe zaklęcie, zmienia dni w tygodnie, miesiące, lata… Słońce wypala wszelką energię, a potem nadchodzi pora deszczowa, zmywając resztki nadziei, że może kiedyś będzie inaczej. Rzecz jasna to mój bardzo subiektywny (i oparty na powierzchowności) osąd, bo w jednym z zaułków odnajdujemy szkołę.
Prowadzi ją weteran walk o niepodległość, żołnierz który przeszedł w życiu kilka piekieł i postanowił resztę życia poświęcić na pomoc w zdobyciu edukacji. Te dzieciaki, które nie trafią do przestronnej szkoły Shalom przy głównej drodze, tu mają swoją szansę. Tylko czy edukacja pozwoli im rozwinąć skrzydła? Czy pomoże odnaleźć się we współczesnym świecie? Czy zabierze je z wysp, czy też wręcz przeciwnie, pozwoli im tu wzrastać? Dużo pytań, bez prostych odpowiedzi.

Dzieciaki ze szkoły Shalom.
Wędrując po wyspie mam nieodparte poczucie kruchej tymczasowości wszystkiego wokół. Tutejsze straganiki składają się z płachty rozłożonej na ziemi, na której starannie ułożono w kupki papryki, bakłażany, czosnek i cebulę, zaś obok w plastikowych woreczkach i butelkach stoi olej, podstawa w tutejszej kuchni. Jakaś kobieta smaży bataty, jeden kawałek kosztuje 100 cefa (jakieś 60 groszy). Jej sąsiadka ma szanse zarobić więcej, sprzedając owoce baobabu i płatki hibiskusa (po 1000 cefa za paczkę, ok.6 zł) i orzechy nerkowca (po 2000 cefa czyli 12 zł za torebkę).

Pomagam pani sprzedać banany i orzechy nerkowca turystom 🙂

Warzywa i olej misternie ułożone na straganie.

Są też sklepy pełne towarów.

Stragan z tkaninami – kitenge dotarły i tutaj!
Na rondzie widać spłowiałe bilbordy: Bem-vindo a Bubaque (Witajcie na Bubaque) oraz Reservada Biosfera do Arquipelago Bolama-Bijagos (Rezerwat Biosfery Archipelagu Bolama-Bijagos). Stoją wbite w ziemię zmieszaną z muszelkami, samotna koza skubie między nimi listki, w tle rozpadająca się, nieczynna od lat, stacja benzynowa. Nawet jeśli to rondo było kiedyś centrum miasta, dziś straszy martwotą.

Rondo w centrum.

Obok ronda jest stacja nieczynna benzynowa.
Podobnie jak mur z stylizowanym napisem Mercado reklamujący targ, który od lat rozpada się w nicość. I jak stylizowane nowoczesne betonowe figurki ludzkie, które ustawiono obok punktu informującego, że dotarliśmy do wyjątkowego Bijagos. Kształty kanciastych ludzików dostrzegłam dopiero po dłuższej chwili wpatrywania się.

Bijagos – wyjątkowy archipelag.
Symbolika krowich masek
Ale prawdziwe serce Bijagos jest skryte przed oczami przybyszy. Widzimy tylko powierzchowność, podczas gdy w świecie duchowym, jest tu znacznie więcej. Animiści wierzą w świętość natury, co na wyspach ocaliło przyrodę przed ludzką zachłannością. Tu niektóre drzewa i zwierzęta się czci, a to co dla nas jest tylko dekoracyjną rzeźbą, tak naprawdę reprezentuje sacrum. Przy głównej drodze odwiedzam sklep z pamiątkami. Chyba jedyny na całej wyspie. Między rzeźbami z Mali i tuareskimi krzyżami, stoją maski w kształcie krowich głów. Bo czyż jest ważniejsze zwierzę niż krowa, dzięki której da się przetrwać?

Maska Essenie.
Maska Dung’be symbolizuje domowego wołu i jest używana na wyspach podczas ceremonii inicjacyjnych młodych mężczyzn. Natomiast Gnopara symbolizuje świętość krowy, symbolu płodności. Najważniejszą z masek jest Essenie będący masywnym hełmem przedstawiającym głowę byka z oczami ze szkła i zakończonym prawdziwymi rogami. Noszący go tancerz musi poruszać się na czworakach pochylając głowę jakby orał ziemię.

Dziewczynka z maską Gnopara podczas karnawału na Bijagos.
Co ciekawe najcięższe maski muszą nosić najmłodsi uczestnicy ceremonii inicjacyjnych. Symbolicznie pokazuje to, że co prawda młodzian ma już siłę fizyczną, ale jako człowiek jest jeszcze „niedojrzały”, bo nie otrzymał nauk, które będą mu przekazane podczas inicjacji. Te maski wykorzystuje się podczas najróżniejszych świąt. Na zakończenie prac polowych, podczas ceremonii upamiętniających ważne osoby lub wydarzenia, albo (współcześnie coraz częściej) z okazji wizyty turystów.

Maska Essenie na ścianie hotelu Dauphins.
Tajemnica Bubaque
Bubaque za każdym razem zostawia mnie z poczuciem niedosytu, obiecując więcej, niż jestem w stanie dostrzec. Mam wrażenie, że to co widzę spacerując po Bubaque, to tylko część prawdy. Może – patrząc przez pryzmat świata z którego przybywam – nie jestem w stanie tak naprawdę zrozumieć tego, co składa się na wyjątkowość tego miejsca? I aby dostrzec jego prawdziwe piękno, trzeba by zostać tu dłużej, zanurzyć się głębiej, odrzucić powierzchowne osądy?

Ulica przy porcie.

Kantyna „Pod Aniołem” nieopodal portu.
A może nic więcej nie ma? Tylko bezbrzeżny smutek tropików, sączący się z podupadłych budynków i roztapiający się w bezkresnym pocałunku morza z niebem… Nie wiem. Ale mam nadzieję, że pewnego dnia uda mi się naprawdę dotknąć serca Bijagos.

Oaza luksusu: Hotel des Dauphins.

Jest tu nawet basen.

Z Bubaque jest wszędzie daleko – drogowskaz przy Mango lodge.

Wracamy na Rubane, w tle zostają światła wielkiego miasta…
Wyspy Bijagos i Bubaque najłatwiej jest zobaczyć podczas wycieczki „Polinezja Atlantyku” biura Ranibow. Zdjęcia do tego wpisu zostały zrobione na początku marca 2025.
(c) AfrykAnka.pl | Anka Olej-Kobus
Podoba Ci się ten wpis?
Będzie mi miło jeżeli postawisz mi kawę. Serdecznie dziękuję!